Jedna z największych ofert publicznych ostatnich lat, czyli parataksówkowy UBER (UBER ) okazała się dużym niewypałem. Inwestorzy, którzy kupili akcje w ofercie publicznej, przez okrągły miesiąc, od kiedy spółka jest notowana na giełdzie, cały czas byli pod kreską.
Szereg banków inwestycyjnych ze smutkiem obserwowało jak 180 mln akcji UBERa wepchniętych na rynek nie zarabia i miota się od pierwszego dnia notowań poniżej ceny z IPO, ale nie mógł nic zrobić, z uwagi na obowiązujący okres blokady uniemożliwiający wydawanie rekomendacji. Do teraz.
Kilka dni temu spółka opublikowała pierwszy raport kwartalny już jako spółka publiczna. Wynika z niego, że wszystko ma miejsce zgodnie z planem - 14,65 mld USD przychodu brutto (a faktycznie to 3,1 mld USD jeśli odjąć prowizję dla kierowców) oraz 1,01 mld USD straty netto mieści się w widełkach oczekiwań analityków. Branża inwestycyjna - głównie subemitenci oferty - uznała, że wszystko jest w porządku i postanowiła pomóc spółce, deklarując swoje wsparcie wydając szereg bardzo pozytywnych rekomendacji. Wśród nich byli liderzy jak Morgan Stanley (MS ) i Goldman Sachs (GS ), a także mniej znani gracze, tacy jak Academy Securities i Mischler Financial, którzy próbowali przekonać inwestorów, że deficytowy od dekady biznes paraprzewoźnika to nie problem, bo jest 'globalną marką', liderem w swojej branży w każdym kraju, gdzie prowadzi działalność i ma w baku dużo paliwa do wzrostu. Nie jest to dziwne, skoro wspomniany Morgan Stanley - największy zwolennik UBERa, sam sprzedał swoim inwestorom 68,8 mln ze 180 mln akcji spółki, teraz próbuje za wszelką cenę przekonać rynek do swoich racji. Dzięki przychylnym nagłówkom jak "najbardziej atrakcyjne IPO od czasu Facebooka" od Deutsche Bank (DB ), w ostatnich dniach kurs UBERa znacznie przyspieszył, przekraczając w środę barierę 45 USD.
© Natee Meepian / Shutterstock.com
Wiele wskazuje na to, że jedynym głosem rozsądku w owej rozhisteryzowanym naganianiu przez maklerów z Wall Street, jest neutralny rating i uwagi z Citi (C ), który nie wykazuje tak silnego hiperentuzjazmu jak koledzy z wieżowca obok. Wprawdzie tam również pojawia się cena docelowa rzędu 45 USD, jednak analitycy banku studzą entuzjazm i podkreślają, że choć "aplikacja Uber jest używana co miesiąc przez prawie 100 milionów osób w 63 krajach, aby jeździć i jeść", konkurencja nie śpi i rozwija się dzięki funduszom private equity, które finansują inne firmy zajmujące się ridesharingiem. Prędzej czy później zaczną one konkurować z UBER - przynajmniej lokalnie, a to oznacza presję cenową i mniejsze zarobki. Tylko Softbank (znany z inwestycji w równe inicjatywy, w tym pojazdy autonomiczne), wydał już około 20 mld USD na udziały w podobnych firmach (i nie jest to UBER). Argument od Citi brzmi zatem rozsądnie. Inną obawą, którą podnosi bank jest możliwość wprowadzenia regulacji prawnych przez rządy w różnych krajach, które mocno ograniczą lub całkowicie uniemożliwią lokalną działalność UBERa w tych krajach. Innym kłopotem dla spółki są niekończące się protesty taksówkarzy, którzy (co oczywiste) bronią swojego biznesu jak niepodległości. W lutym tego roku, kataloński rząd pod naciskiem protestu taksówkarzy, zmienił prawo, co wymusiło zawieszenie działalności UBERa w Barcelonie.
© Alexey Boldin/Shutterstock
Aplikacja Uber.
UBER nie opublikował wytycznych na bieżący kwartał. Wiadomo tylko, że spółka jest optymistycznie nastawiona do swojej przyszłości, ale jasne jest, że straty będą kontynuowane, ponieważ tu nie ma prawa się nic zmienić w najbliższym czasie. Tym bardziej inwestorzy indywidualni powinni z rozsądkiem podchodzić do akcji spółki, ponieważ obecna fala rekomendacji może służyć tylko chwilowemu wypchnięciu ceny do góry, aby określone instytucje mogły zrealizować własny cel.