Mijający tydzień przyniósł niespodziewaną eskalację kryzysu tureckiego, który odbił się mocną czkawką głównie na rynku europejskim. Dzień wcześniej indeks S&P500
Głównym tematem tygodnia stało się oberwanie kursu tureckiej waluty, które w piątek przybrało na sile. Tego dnia doszło do fali wyprzedaży, wskutek czego waluta narodowa Turcji straciła wobec dolara aż 15 proc., a to już krach. Osłabianie waluty trwa od kilku tygodni, jednak w ostatnich dniach przybrało na sile. Chociaż napięta relacja Ankara-Waszyngton jest bardzo ważna z punktu widzenia gospodarczego (import-eksport), to różnice o charakterze dyplomatycznym trwają od dawna. W dodatku, kilka dni temu senat Stanów Zjednoczonych przyjął projekt budżetu obronnego, w którym ujęto zakaz sprzedaży myśliwców nad Bosfor, gdzie firmy tureckie wykazują duże zaangażowanie w projekt budowy samolotów dostarczając niektóre części. 'Financial Times' dolał oliwy do ognia, publikując artykuł mówiący o tym, iż EBC obawia się o sektor bankowy, który jest mocno 'zapakowany' w papiery dłużne Turcji. Najmocniej zaangażowane są banki BBVA z Hiszpanii, BNP Paribas z Francji i włoski UniCredit. Ekspozycja tylko tych trzech instytucji jest obliczana na 140 mld USD. Czyżby kolejny trup w szafie?
Tymczasem Turcja ma duży problem, jest mocno zadłużona głównie w USD i grozi jej niewypłacalność. Piątkowe populistyczne przemówienie prezydenta Erdogana do narodu i świata przyniosło odwrotny skutek do zamierzonego. Swojego tweeta przy porannej kawie dołożył Donald Trump - informując świat o chęci podwojeniu wysokości cła na stal i aluminium, karząc tym samym Erdogana chyba za całokształt twórczości. Nowy-stary prezydent państwa tureckiego, aspirujący do miana sułtana został w piątek 'skornerowany'.
Tymczasem tureckie problemy nieszczególnie zaniepokoiły inwestorów w Nowym Jorku. Tu trwa sezon urlopowy, wolumeny są znacznie niższe niż norma, a zmienność podczas piątkowej sesji była niczym w stosunku do przelewu krwi na starym kontynencie. Dzień wcześniej główny indeks S&P500 był na wyciągnięcie ręki od poziomów szczytów ze stycznia tego roku, jednak obóz niedźwiedzi jest na tyle mocny, że byki zostały zmuszone do odwrotu. Powolna wspinaczka w niczym nie przypomina styczniowej euforii, niemniej jednak każdy scenariusz jest w grze.
Tymczasem Tesla stanowi przedmiot postępowania przez Amerykańską Komisję Papierów Wartościowych i Giełd (SEC), w reakcji na pump and dump, który odbył się na akcjach spółki w mijających dniach. Financial Times ujawnił, że saudyjski fundusz majątkowy posiada 3-5 proc akcji spółki. Elon Musk nie daje o sobie zapomnieć, tuz po tym jak rynek ucieszył się z nowego silnego akcjonariusza, prezes Musk oświadczył, iż rozważa wycofanie spółki z giełdy i wykup akcji Tesli po 420 USD (!). To wywołało euforię i skokowy wzrost kursu, którego notowania trzeba było zawiesić. W dużej mierze skok notowań to efekt zamykania krótkich pozycji przez traderów, którzy musieli odkupić akcje po wyższych cenach niż pożyczyli. Przypomnijmy, że koncern samochodowy jest najmocniej 'szortowaną' spółką na giełdzie. W kolejnych dniach emocje opadły, a Tesla w skali tygodnia zyskała zaledwie 2 proc.