Amerykanie w ostatnich dniach mają tyle problemów wewnątrz swojego kraju, że zdarza im się zapomnieć o nadal problematycznej sprawie Korei Północnej. Najwięcej w ostatnich dniach mówi się o marszu skrajnej prawicy w Charlottesville w stanie Virginia.
Marsz, który odbył się 12 sierpnia, jeszcze długo przed swoim rozpoczęciem wzbudzał niemało kontrowersji.
Sam pomysł zorganizowania marszu przez białych suprematystów i grupy powiązane zrodził się z planu władz miasta, by zacząć rozmontowywanie pomników ważnych postaci Konfederacji, czyli przegranej strony z amerykańskiej wojny secesyjnej. W tym konkretnym przypadku chodziło o monument konfederackiego generała, Roberta E. Lee, dla wielu mieszkańców Południa wciąż będącego ważną postacią. Takich pomników w południowych stanach USA nadal jest zresztą dosyć dużo. Zaprotestować przeciwko wyburzaniu ich zdecydowały się więc różne grupy szeroko pojętej skrajnej prawicy, a także popularnej szczególnie w internecie tzw. alt-prawicy, ale także neo-naziści i członkowie Ku Klux Klanu.
Plan był taki, że w piątek, 11 sierpnia miał przejść przez Charlottesville marsz owych środowisk, i tak rzeczywiście się stało. Maszerowała spora kolumna ludzi, a sama skrajna prawica odtrąbiła sukces, nazywając marsz największym w ostatnich latach. W przekazach organizatorów przewijało się hasło ,,Take America Back", czyli ,,Odzyskać Amerykę". W sloganach rzucanych przez protestujących było niemniej kontrowersyjnie; można było usłyszeć takie hasła jak: ,,Żydzi nas nie zastąpią", czy ,,Krew i ziemia". Po internecie krążą też zdjęcia, na których widać flagi III Rzeszy ze swastykami noszone przez uczestników marszu. Media zwracały też uwagę na rozpalone pochodnie (tzw. Tiki torches), co u wielu mogło wzbudzać jednoznaczne skojarzenia.
Nie trzeba było długo czekać na kontrmanifestację. W tą zaangażowały się środowiska anarchistyczne, m.in. Antifa, a także inne organizacje, jak na przykład Black Lives Matter. Jak łatwo było przewidzieć, spotkanie dwóch zwaśnionych stron skończyło się starciami i bójkami.
Jednak do najbardziej brutalnych zajść miało dopiero dojść dzień później. W sobotę marsz skrajnej prawicy został zorganizowany pod wymyślonym przez nich samych hasłem ,,Zjednoczyć prawicę". Znowu doszło do starć z kontrprotestującymi, tym razem o nieporównywalnie większej skali. Sprawy szybko wymknęły się spod kontroli, powodując zamieszki. Jednak do najtragiczniejszego wydarzenia doszło, gdy jedna z kontrmanifestujących grup zaczęła oddalać się do demonstracji. Dwudziestolatek Alex Fields, uznawany za neonazistę, wjechał swoim Dodge Challengerem w tłum, zabijając jedną osobę (32-letnią aktywistkę) i raniąc 19 innych. To jednak nie był koniec ofiar śmiertelnych tego tragicznego weekendu, bo policyjny helikopter mający za zadanie obserwować zajścia, rozbił się. Żaden z dwóch pilotów nie zdołał przeżyć.
Można bez cienia przesady stwierdzić, że już od jakiegoś czasu nie było wydarzenia wewnątrz Stanów Zjednoczonych, które wywołało takie poruszenie. Wielu znanych polityków, w tym również republikańskich, potępiło marsz skrajnej prawicy. Byli prezydenci USA, zarówno George Bush Senior, jak i Junior, wydali oświadczenie, w którym dali do zrozumienia, że nie zgadzają się na rasizm i antysemityzm oraz nienawiść w jakiejkolwiek postaci, powołując się przy tym na Deklarację Niepodległości. Inny były prezydent, Barack Obama, opublikował na Twitterze zdjęcie, które okrasił podpisem ,,Nikt nie urodził się nienawidząc drugiego człowieka ze względu na jego pochodzenie, kolor skóry czy religię". Tweet ten od tamtej pory stał się najczęściej ,,lajkowaną" i udostępnianą wiadomością na serwisie.
Najbardziej oczekiwano jednak komentarza od obecnie urzędującego prezydenta USA, czyli Donalda Trumpa. Ten na konferencji prasowej po tragicznym weekendzie odniósł się do wydarzeń w Charlottesville.
Zaczął od stwierdzenia, że ,,rasizm to zło", wymieniając po nazwie takie grupy jak Ku Klux Klan czy białych suprematystów i neonazistów. Nazwał ich także ,,kryminalistami" i ,,bandytami". Jednak już nazajutrz, na wtorkowej konferencji, stwierdził, że przemoc pojawiła się z obu stron i dlatego należy winić obie strony, co, jak nietrudno się domyślić, wywołało sporą krytykę zarówno ze strony jego przeciwników, którzy zarzucali mu sprzyjanie skrajnej prawicy (co też nie jest nowym zarzutem), ale także ze strony sympatyków, bo na przykład senator republikański z Florydy, Marco Rubio, również nie był zadowolony z komentarzy prezydenta, pisząc, że nie można pozwolić odnieść wrażenia, że biali suprematyści ponoszą jedynie część winy.
Amerykanie byli i nadal są wstrząśnięci wydarzeniami z Charlottesville. Niektórzy przypominają, że USA walczyło z III Rzeszą podczas II wojny światowej, jeszcze inni podkreślają, że dawno naród nie był tak podzielony. Problemy wewnętrzne USA, relacje rasowe i przemoc na ulicach wciąż muszą spędzać sen z powiek amerykańskim obywatelom.