Od wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych dzielą nas zaledwie dwa tygodnie, zatem ostatnia debata wydaje się być raczej dobrym zakończeniem tego cyklu wyborczego aniżeli okazją dla kandydatów do przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść. Debata formatem przypominała pierwszą: moderator wybierał pytania, które wydawały się być najistotniejsze. Chris Wallace, moderator ostatniej debaty, jest znanym prezenterem wiadomości dla konserwatywnego kanału Fox News. Choć Wallace na początku oświadczył, że według niego moderatorzy nie powinni poprawiać błędów rzeczowych w wypowiedziach kandydatów, okazał się on być stanowczym koordynatorem i nie pozwalał ani Trumpowi, ani Clinton unikania niewygodnych pytań.
Mimo iż od poprzedniej debaty nie miał miejsca żaden skandal z udziałem Donalda Trumpa, od czasu pierwszej debaty, która odbyła się w grudniu, w sondażach wciąż znajduje się on za sekretarz stanu Hillary Clinton. Z wyborami tuż za rogiem wystąpienie Trumpa musiałoby być podczas tej ostatniej debaty rewelacyjne, aby mogło podtrzymać jego kulejącą kampanię.
Retoryka tej debaty nie różniła się zbytnio od poprzednich dwóch spotkań. Trump praktycznie dosłownie powtarzał swoje odpowiedzi, ponownie próbując odwracać uwagę od pytań zadawanych przez moderatora poprzez odnoszenie się do charakteru Clinton, przywoływanie mijających się z prawdą historii o jej pracy na rzecz kraju oraz ponownie przypominając o jej usuniętych wiadomościach e-mail. Stanowiło to próbę republikańskiego kandydata na udowodnienie niezdolności Clinton do bycia głową państwa. Trump stale przerywał zarówno Clinton, jak i moderatorowi, próbując ich przekrzyczeć lub przerywając im, mówiąc, "Prawda" lub "Kłamstwo", w zależności od tego czy czuł się w danym momencie atakowany. Jeśli chodzi o jego całą kampanię, odpowiedzi Trumpa były w głównej mierze niezgodne z prawdą bądź nie miały nic wspólnego z faktami. Wielu widzom utkwiła w pamięci jego odpowiedź dotycząca reformy prawa imigracyjnego: "Mamy w kraju paru złych hombres, których musimy się pozbyć". Zdaje się, iż była to jego próba na zwiększenie poparcia ze strony Latynosów, choć wydaje się wątpliwym, aby udało mu się zjednać sobie wyborców, nieumiejętnie używając tego hiszpańskiego słowa.
Clinton była dobrze przygotowana, choć zdarzyło jej się udzielić kilku niezwiązanych z zadanym pytaniem odpowiedzi, jednak często było to spowodowane wtrąceniami Trumpa. Kiedy na przykład zapytano kandydatów o sędziów, jakich wyznaczyliby do Sądu Najwyższego, gdyby mieli taką możliwość, Trump przywołał drugą poprawkę do konstytucji USA oraz zaczął mówić o prawach Amerykanów do posiadania broni. Clinton odniosła się do jego wypowiedzi i opowiedziała się za rozsądną reformą ustawy o posiadaniu broni. Jedną z jej najbardziej zapadających w pamięć wypowiedzi tego wieczoru było nazwanie Trumpa marionetką Władimira Putina, którego republikański kandydat stale wychwala. Podobnie jak Trump, Clinton też używała wciąż tych samych argumentów, które słyszeliśmy z jej ust podczas poprzednich debat, choć jej odpowiedzi stanowiły rzeczowe propozycje dotyczące polityki, które z czasem trwania cyklu wyborczego coraz bardziej szczegółowe.
Najbardziej niepokojąca wypowiedź podczas debaty padła z ust Donalda Trumpa. Podczas swoich zgromadzeń, zwłaszcza w ciągu ostatniego miesiąca, Trump stale podkreślał, że przegra te wybory, ponieważ wszystko zostało ustawione przeciw niemu. Stale oskarża przeprowadzających sondaże, media, a nawet samą sekretarz Clinton za sabotowanie jego kampanii. Trump stwierdził nawet, że fałszywi wyborcy zaszkodzą całkowitej liczbie osób, które na niego zagłosują, mimo iż w poprzednich wyborach spośród miliarda głosujących odnotowano jedynie trzydzieści jeden przypadków sfałszowanych głosów. Zarówno jego kandydat na wiceprezydenta, Mike Pence, oraz jego najstarsza córka, Ivanka Trump, oświadczyli, że zaakceptują wyniki wyborów bez względu na to, kto wygra. Trump jednakże odmówił stwierdzenia, czy zaakceptuje wynik, twierdząc, że "zajmie się tym, jak przyjdzie na to czas" oraz że "potrzyma Amerykanów w niepewności". Implikacje tego stwierdzenia są, jak powiedziała Clinton, przerażające. Kandydat Republikanów nie tylko wytaczał całkowicie bezpodstawne oskarżenia dotyczące systemu politycznego, ale i w sposób jawny atakował podstawy amerykańskiej demokracji. Na zgromadzeniu, które odbyło się dzień po debacie, Trump stwierdził, że zaakceptuje wynik wyborów tylko jeśli on je wygra.
Patetyczne stwierdzenia Trumpa nie pomogły jego wynikom w sondażach. Okazało się raczej, że bardziej zaszkodziły jego kampanii niż ją wspomogły. Konserwatywny portal informacyjny FiveThirtyEight zaktualizował swoje prognozy wyborcze, z których wynika teraz, że Clinton ma prawie 87% szans na wygraną, czyli o 5% więcej od czasu poprzedniej debaty. Według bardziej lewicowych prognoz, jak te na stronie New York Times, szanse Clinton na objęcie fotela prezydenta USA wynoszą około 92%. Podsumowując, zdaje się, że Trump nie ma już żadnych szans na zdobycie przychylności większości wyborców, choć ciekawym będzie obserwowanie jego starań, na które ma czas jeszcze do 8 listopada.
Opinie autora artykułu nie wyrażają tych całego zespołu Paszport do Wall Street.