Ponad 100 tys. mieszkańców Flint od niemal dwóch lat nie ma dostępu do wody pitnej. Skarżą się na wymioty, drgawki, wysypki. Dramatycznie wzrasta również liczba dzieci z podwyższonym poziomem ołowiu we krwi. Wszystko z powodu błędów polityków. Kryzys wodny rozpoczął się wtedy, kiedy władze miasta w celu oszczędności zdecydowały się na pobieranie wody z pobliskiej rzeki. Nabrał rozgłosu, gdy po publikacji wyników badań potwierdzających, że woda jest niebezpieczna, nie mogły już dłużej ignorować problemu. Wiadomość o ludziach "zatrutych przez politykę" obiegła Stany Zjednoczone, udowadniając, że problem wody dotyczy nie tylko krajów trzeciego świata. Flint to miasto położone w pasie rdzy (ang. Rust Belt), czyli regionie Stanów Zjednoczonych, który po drugiej wojnie światowej dynamicznie rozwijał się dzięki inwestycjom w przemysł ciężki, w szczególności samochodowy, by następnie popaść w ruinę wraz z jego upadkiem. Los Flint zdecydowanie przypomina historię pobliskiego Detroit. Zakłady General Motors
Kryzys społeczny i nieumiejętne zarządzanie miastem sprawiły, że Flint znalazło się w trudnej sytuacji finansowej. W związku z tym władze zadecydowały o wprowadzeniu programu oszczędnościowego. Istotnym jego punktem była zmiana dostarczyciela wody, która miała pozwolić na ograniczenie kosztów o 20 mln USD do 2020 roku. Zamiast tak jak dotychczas kupować wodę z jeziora Huron dostarczaną przez Detroit Water and Sewage Department, czyli wydziału wodociągów i kanalizacji w Detroit, Flint wybudowało własną stację uzdatniania wody pobieranej z rzeki Flint. Przełączenie źródła wody nastąpiło 25 kwietnia 2014 roku. W kilka tygodniu potem mieszkańcy zaczęli narzekać na jakość wody - smak, wygląd, twardość i zapach, a także skarżyć się na wymioty, drgawki, wysypki. Zaobserwowano, że liczba dzieci z podwyższonym poziomem ołowiu we krwi wzrosła z 2,1% do 4%, a w niektórych rejonach nawet do 6,3%. Mimo protestów ze strony mieszkańców, władze miasta ignorowały problem, przekonując, że korzystanie z wody nie stanowi żadnego zagrożenia. Dopiero publikacja wyników badań naukowych potwierdzających, że zmiana wody jest skorelowana ze zwiększony poziomem ołowiu we krwi dzieci i niemowląt sprawiła, że politycy przyznali się do błędu.
W styczniu 2016 roku zespół naukowców z Politechniki Wirginii wykazał, że woda z jeziora Huron, która dotychczas płynęła w przestarzałym systemie kanalizacyjnym miasta miała niską zawartość chlorków, niski stosunek masy chlorków do masy siarczanów. Wydział wodociągów i kanalizacji w Detroit dodawał do niej również fosforanowy inhibitor korozji, który hamował przebieg procesów niszczenia. Woda z rzeki Flint okazała się mieć dokładnie przeciwne właściwości. Pod jej wpływem stare rury we Flint zaczęły rdzewieć, uwalniając ołów do wody. Należy zaznaczyć, że ołów i jego związki mają wysoce toksyczne działanie. Ołowica prowadzi do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu u dzieci. Najprawdopodobniej więc dzieci, które miały kontakt z wodą we Flint będą cierpiały z powodu zaburzeń neurologicznych i obniżonej inteligencji, mogą nie poradzić sobie z nauką. Tym samym, ich życie w mieście dotkniętym ubóstwem będzie jeszcze bardziej utrudniony, a wyjście Flint z kryzysu gospodarczego i społecznego jeszcze trudniejsze, nawet jeśli kryzys wodny uda się zażegnać.
Dramat mieszkańców Flint "zatrutych przez politykę" sprawił, że zaczęto zwracać uwagę na procedury kontrolowania jakości wody również w innych amerykańskich miastach. Dla przykładu, wykazano nieprawidłowości w procedurze badania wody na obecność ołowiu w Filadelfii. Naukowcy przypuszczają, że w związku z tym od ponad 20 lat dane o zawartości ołowiu w wodzie przeznaczonej do spożycia były zaniżone. Może to stanowić wytłumaczenie faktu, że odsetek dzieci z podwyższonym poziomem ołowiu we krwi jest w mieście niemal czterokrotnie wyższy niż średnia dla Stanów Zjednoczonych. Problem wysokiej zawartości ołowiu w wodzie dotyczy lub będzie wkrótce dotyczył wielu amerykańskich miast, których starzejącą się infrastruktura wodno-kanalizacyjna zbliża się do końca swojej ekonomicznej użyteczności. Być może kryzys wodny we Flint okaże się wyłącznie początkiem kryzysu wodnego w USA.
Instalacje wodno-kanalizacyjne, który w Stanach Zjednoczonych powstały pod koniec XIX lub na początku XX wieku, będą musiały zostać w najbliższym czasie wymienione na nowe. Oznacza to ogromne wydatki dla miast oraz przedsiębiorstw użyteczności publicznej. American Water Works Association, amerykańskie stowarzyszenie zajmujące się badaniem jakości i zasobów wody, szacuje, że w przeciągu następnych 25 lat konieczne będą inwestycje w infrastrukturę wodną przekraczające 1 bln USD. Sama wymiana przestarzałych rur będzie kosztować około 30 mld USD rocznie. Władze amerykańskich miast muszą się liczyć z faktem, że brak inwestycji będzie prowadził do coraz częstszych zakłóceń w pracy wodociągów oraz obniżeniem jakości świadczonych usług. Będzie również prowadził do nieoptymalnej alokacji środków - przedsiębiorstwa użyteczności publicznej będą bowiem musiały więcej funduszy przeznaczyć na naprawę zepsutych rur niż ich modernizację.
Wygląda na to, że przedsiębiorstwa użyteczności publicznej w Stanach Zjednoczonych będą musiały w najbliższym czasie podjęć istotne decyzje inwestycyjne, aby zapewnić, że świadczone przez nie usługi są nie tylko niezawodne, ale i opłacalne. O słuszności ich wyborów możemy przekonać się obserwując notowania funduszy ETF takich jak PowerShares Water Resource ETF