Niemcy były jedynym krajem strefy euro, który we wrześniu odnotował solidny wzrost gospodarczy, a znaczna część reszty regionu cierpi z powodu słabości usług.

Podczas gdy globalna wymiana handlowa pomaga przemysłowi wyjść z pandemii koronawirusa, z czego korzystają zorientowane na eksport Niemcy, wiele krajów na południu regionu jest bardziej uzależnionych od turystyki i gościnności. Sektory te są nadal bardzo dotknięte kryzysem, szczególnie w związku z ponownym wzrostem infekcji. Rządy ostrzegają przed niepotrzebnymi podróżami i nakładają nowe ograniczenia na restauracje i bary. Dla Hiszpanii i Francji oznacza to, że we wrześniu produkcja sektora prywatnego ponownie spadła, a działalność we Włoszech praktycznie utknęła w martwym punkcie.

Złożony indeks menedżerów zakupów IHS Markit dla 19 krajów strefy euro spadł do 50,4 z 51,9 w sierpniu. Choć jest to wynik nieco lepszy od początkowych szacunków, wskazuje on jedynie na marginalny wzrost. "Szanse na ponowny spadek w czwartym kwartale wyraźnie wzrosły" - powiedział Chris Williamson, ekonomista pakietu IHS Markit. "Wiele będzie zależało od tego, czy uda się opanować drugą falę infekcji wirusowych i czy w związku z tym można złagodzić ograniczenia związane z dystansem społecznym, aby umożliwić ponowne ożywienie działalności w sektorze usług". Spadek usług w Hiszpanii był najostrzejszy w regionie, a jego wskaźnik spadł do 42,4. Słabość była powszechna, tylko w Niemczech odnotowano wzrost. Urzędnicy Europejskiego Banku Centralnego wyrazili ostatnio zaniepokojenie, że ożywienie gospodarcze osłabło, a niektórzy zasugerowali, że może być konieczne wprowadzenie większej ilości bodźców pieniężnych. Dodatkowym zmartwieniem jest inflacja, a ceny konsumpcyjne znów spadają. Według IHS Markit, firmy obniżają opłaty produkcyjne przez siódmy miesiąc z rzędu. Kolejne posiedzenie Rady Prezesów odbędzie się 29 października, choć ekonomiści oczekują, że EBC poczeka do grudnia, zanim ponownie zwiększy swój program skupu obligacji.

Z perspektywy Europy bardzo ważne będą również nadchodzące wybory prezydenckie w USA. Jedno pokolenie temu Stany Zjednoczone były nieodzownym sojusznikiem Europy Zachodniej. Dziś, pod rządami prezydenta Donalda Trumpa, często wygląda to bardziej jak "wróg" Europy (słowo Trumpa) niż przyjaciel. Stopniowe wyobcowanie będzie trwać nadal, niezależnie od tego, kto jest w Białym Domu. Stosunki transatlantyckie zaczęły się kruszyć na długo przed Trumpem. Prawie załamały się podczas administracji George'a W. Busha, zanim Barack Obama trochę je przywrócił. Nawet to było w dużej mierze kosmetyczne. To Obama, z Bidenem jako wiceprezydentem, ogłosił strategiczny "pivot" Ameryki do Azji, nadając nazwę przesunięciu kierunku z Atlantyku na Pacyfik. A poprzedni amerykańscy prezydenci już wcześniej narzekali - choć grzecznie - że Europejczycy, a przede wszystkim Niemcy, wydają zbyt mało na własne armie, by być wiarygodnymi sojusznikami NATO, a także na swobodną jazdę po świecie w ramach globalnego systemu handlowego, którym opiekują się Stany Zjednoczone.Trump po prostu zdmuchnął dyplomatyczny blask i subtelność tych sporów. Jak żaden inny prezydent USA od II wojny światowej nie okazuje pogardy dla europejskich przywódców, takich jak kanclerz Niemiec Angela Merkel, nawet gdy mile traktuje autokratów, takich jak prezydent Rosji Władimir Putin. Trump nie postrzega "Zachodu" jako wspólnoty liberalnych wartości i zbiorowej obrony,.

W swoich wojnach handlowych Trump uczynił z Unii Europejskiej swojego wroga zaraz po Chinach, nakładając na europejską stal i aluminium cła w celu "bezpieczeństwa narodowego". Poddał nawet w wątpliwość swoje zaangażowanie w NATO. Według Johna Boltona, byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, prezydent może zrezygnować z sojuszu w drugiej kadencji, podobnie jak zrezygnował z paryskiego porozumienia w sprawie zmian klimatycznych, Światowej Organizacji Zdrowia i innych wielostronnych forów.

Trump wymazał tym samym wszystkie europejskie założenia dotyczące geopolityki. Amerykańska siła wojskowa i nuklearna jest od II wojny światowej najlepszym środkiem odstraszającym przed agresją z Moskwy. Wchłonęła ona również starsze rywalizacje wewnątrzeuropejskie, przede wszystkim między Niemcami a Francją. W ten sposób władza amerykańska była warunkiem wstępnym integracji europejskiej. Dla Niemców Stany Zjednoczone były niemalże ojcem. Te więzi są prawdopodobnie zerwane, nie do naprawienia. Dwóch na trzech Europejczyków ma negatywny stosunek do Stanów Zjednoczonych, a Niemcy są podzieleni dość równo odnośnie tego, czy chcą bliższych stosunków z Amerykanami, czy z Chińczykami. Młodzi wyborcy wolą Chiny.

Biden natomiast jest zagorzałym zwolennikiem amerykańskich sojuszy. Uspokajałby NATO i ponownie przystąpiłby do Porozumienia Paryskiego i WHO. Prawdopodobnie będzie współpracował z "E3" (Niemcy, Francja i Wielka Brytania), aby ponownie zaangażować Iran do zaktualizowanej wersji umowy atomowej porzuconej przez Trumpa. Znowu będzie traktował Europejczyków jak partnerów. Jednak tylko do pewnego momentu. Biden nie może wycofać amerykańskich żołnierzy z Niemiec, jak planuje Trump. Ale nie będzie też inwestował w obronę transatlantycką. To dlatego, że każdy militarny dolar wydany w Europie to taki, który jest niedostępny w Azji. Tymczasem istniejące napięcia nie znikną. Tak jak jego poprzednik, Biden próbowałby powstrzymać budowę gazociągu z Rosji do Niemiec. Opierałby się na Niemcach i innych, by zwiększyć wydatki na cele wojskowe. Nalegałby też, by wykorzystywali swoje wojska w misjach, w których USA nie widzi już swoich interesów - być może we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego lub w Afryce.

Przede wszystkim, każdy prezydent będzie oczekiwał, że sojusznicy Ameryki staną po stronie Stanów Zjednoczonych przeciwko Chinom. Tak więc im bardziej UE będzie realizować swoje niejasne pojęcie "europejskiej suwerenności", tym mniej będzie cenna dla Ameryki. Europa stojąca w równej odległości między Wschodem i Zachodem nie jest dla Stanów Zjednoczonych zbyt interesująca, a to z kolei nie pozostawia UE ani suwerennej, ani bezpiecznej. Europejczycy powinni pamiętać o podstawowych różnicach, kiedy w listopadzie poznamy wyniki wyborów.