Amerykanie zostają w domu. Koronawirus i związane z nim środki zapobiegawcze sprawiają, że w domu zaszyć musi się większość Amerykanów, w tym Kalifornijczycy.
Od tygodnia mieszkańcy północnej Kalifornii, w tym Doiny Krzemowej, zostali poinstruowani, by zostać w domach. Jest to oczywiście odpowiedź na bardzo szybko rozprzestrzeniającego się i wyjątkowo zaraźliwego koronawirusa.
Razem z San Francisco, które jeszcze wcześniej ogłosiło, że wchodzi w kolejną fazę walki z pandemią, rezydenci hrabstw San Mateo, Santa Clara, Marin, Alameda i Contra Costa, a także miasto Berkeley muszą zostać w domu, jak oznajmili doktorzy z owych miejsc.
Póki co to właśnie hrabstwa z tzw. ,,Bay Area", czyli rejonu wokół Zatoki San Francisco są najbardziej radykalne w swoich działaniach. Burmistrz San Jose, Sam Liccardo, podkreślił jednak, że takie środki są konieczne. ,,Musimy działać agresywnie i od razu. Czas na półśrodki się skończył. Historia nie wybaczyłaby nam, gdybyśmy działali opieszale".
Tak samo jak wygląda to w większości krajach Europy, usługi medyczne, sklepy spożywcze, stacje benzynowe, banki czy dostawy żywności będą otwarte. Jednak jedynie one - gospodarka czy przepływ usług zostanie ograniczona jedynie do podstawowych rzeczy.
Obecnie w Stanach Zjednoczonych potwierdzono ponad 46 tysięcy przypadków koronawirusa, a liczba zgonów niedawno przekroczyła 600.
Inne kraje, jak na przykład Chiny czy Polska, były i są w stanie zatrzymać nieco rozprzestrzenianie się wirusa poprzez ekstremalne środki; zamykanie wszelkich usług, zakaz zgromadzeń, czy obowiązkowa kwarantanna dla osób wracających zza granicy to tylko jedne z przykładów.
Burmistrz San Francisco, London Breed, mówi, że ,,wprowadzając ekstremalne środki, inne państwa zrobiły spory postęp w walce z wirusem, nawet kosztem komfortu obywateli". Dodał także, że są to środki, które są wymagane, ,,by potem znaleźć się w lepszym miejscu".
Samo San Francisco stara się pomagać obywatelom, którzy zostali bez pracy, przeznaczając środki na różne granty na pomniejsze biznesy i fundusz filantropijny, który swoim strumieniem milionów dolarów ma pomoc wielu zatrudnionym. Breed podkreśla, ze duża część wpływu wirusa na społeczeństwo to również wymiar ekonomiczny (chociaż nie wiemy jeszcze, w jak wielkiej skali), a władze miasta chcą jak najbardziej pomóc zarówno w obecnej chwili, jak w i niechybnie nadchodzącym kryzysie.
W innych częściach USA koronawirus również ,,zawiesił" normalne życie, zarówno ekonomiczne, jak i towarzyskie. Władze zarekomendowały, by restauracje wydawały jedzenie jedynie na wynos, a szkoły i uniwersytety też od jakiegoś czasy działają, jeśli w ogóle, to jedynie online. Administracja prezydenta Donalda Trumpa wskazała, że sytuacja w ten sposób potrwa 15 dni. Co potem?
Tutaj jest już kilka dróg do wybrania. Możliwy jest dalszy ,,lockdown", z wielkimi skutkami ekonomicznymi. Dalszy status quo jest oczywiście rekomendowany przez lekarzy, których głównym priorytetem jest zatrzymanie zachorowań. Jest jednak drugi punkt widzenia, o którym również wspominał prezydent. Na Twitterze powiedział, że ,,nie możemy pozwolić, by lekarstwo było gorsze niż sama choroba", a nieco wcześniej wspomniał, że ,,USA nie są stworzone do tego, by były zamknięte", jawnie nawiązując, że obecna sytuacja jest totalnie nie na rękę wielkiej ekonomicznej maszynie. Trump być może zdecyduje się na zawieszenie ,,lockdownu" w imię gospodarki, co zresztą do niedawno rozważał jeszcze Boris Johnson, premier Wielkiej Brytanii.
Koronawirus rozprzestrzenia się jednak bardzo szybko i trudno przewidzieć, co będzie dalej.