Bliski Wschód przyzwyczaił nas do bycia dość niespokojnym regionem już od dłuższego czasu. Najnowszy problem to masowe protesty w jednym z największych i najważniejszych państw regionu - Iranie.

Tuż przed końcem 2017 roku, w mieście na północy Iranu, Meszhedzie, wybuchły protesty, a tysiące demonstrujących wyszło na ulice. To nie pierwszy raz, kiedy obywatele protestują przeciwko rządzącym ajatollahom - pierwszy raz dokonali tego podczas wyborów prezydenckich w 2009 roku, kiedy podczas tłumienia protestów zginęły dziesiątki ludzi. Teraz Irańczycy są oburzeni przede wszystkim złą sytuacją ekonomiczną kraju. Sprawa wymknęła się spod kontroli po tym, jak wyciekły dane dotyczące nowego budżetu. Zgodnie z nim, rząd miał obciąć wydatki socjalne, podnieść ceny paliw i niektóre opłaty, jak na przykład za rejestrację samochodu. Ponadto, podrożały podstawowe produkty spożywcze, niektóre nawet o około 40%, jak np. jajka. Gospodarka również rośnie powoli, a przeciętny Irańczyk wciąż zarabia dosyć mało (średnio ok. 500 $ na miesiąc). Problemem jest również bezrobocie, jednak tutaj szacunki znacząco się różnią, bo sam rząd podaje, że wynosi ono około 10%, natomiast opozycja jest tutaj znacznie bardziej pesymistyczna i szacuje, że jest to bliżej 30%. Faktem jest natomiast to, że wśród ludzi młodych stopa bezrobocia sięga 40%, przez co Iran cierpi na drenaż mózgów.

Nie da się ukryć, że duża część problemów gospodarczych Iranu wynika ze skomplikowanej sytuacji politycznej kraju. Przez swój program atomowy, chłodne relacje z państwami regionu (szczególnie z Izraelem), a przede wszystkim kryzys w relacjach z USA kraj prowadzi politykę izolacji. Przydało się to w 2008 roku, kiedy to Iran suchą stopą przeszedł przez wielki kryzys finansowy, jednak w ostatnich latach nie przyczyniło się do rozwoju państwa. Mimo iż na kraj posiada wielkie zasoby naturalne (według danych z 2016 roku, jest pod tym względem piąty na świecie), do niedawna eksport zmalał właśnie przez skomplikowaną sytuację polityczną. Sytuację poprawił nieco układ atomowy, podpisany w czasie prezydentury Baracka Obamy. Wtedy sankcje nałożone przez USA zostały wstrzymane w zamian za ograniczenia w irańskim programie nuklearnym. Pomogło to w eksporcie ropy i gazu, jednak spora część pieniędzy wciąż idzie na sprawy międzynarodowe, takie jak konflikt w Syrii, wspieranie Palestyny czy Hezbollahu.

Innym problemem, który również był powodem wybuchu zamieszek, jest opresyjność rządu i dość ograniczona wolność jednostki. Jak podaje ,,New York Times" władze irańskie zablokowały obywatelom internet, włącznie z portalami i aplikacjami społecznościowymi, by utrudnić organizację. Aplikacje takie jak Facebook czy Twitter zablokowane są tym już od wspomnianych protestów w 2009 roku (mimo że prezydent Hassan Rouhani... sam ich używa), jednak teraz sprawa ma większą skalę. Należy zaznaczyć, że już 48 milionów Irańczyków, czyli połowa całej populacji, posiada smartfony. Kontrola nad internetem jest więc tutaj kluczowa dla irańskich władz.

Protesty już zebrały krwawe żniwo - źródła mówią o 20 zabitych. Sytuacja jednak może się szybko pogorszyć, bo nadal do pomocy w tłumieniu protestów nie została wezwana tzw. Straż Rewolucyjna, która była odpowiedzialna za liczne akty przemocy w 2009 roku. Zatrzymanych zostało jednak tysiące osób (najnowsze źródła mówią o 3 700 zatrzymanych), w szczególności studentów, co zaniepokoiło aktywistów na rzecz praw człowieka.

A jak na sytuacje reagują Stany Zjednoczone? Prezydent Donald Trump odniósł się już do odcięcia przez irańskie władze internetu (skwitował to prostym ,,niedobrze"), jednak, co ciekawe, nie zdecydował się ponownie nałożyć sankcji na Iran, co zapowiadał wielokrotnie podczas kampanii, a także swojej prezydentury. Jest to spore zaskoczenie, bo przecież niejednokrotnie nazywał układ atomowy z Iranem ,,najgorszym interesem w historii", nie zostawiając na administracji Obamy suchej nitki. Trump na Twitterze skomentował też, że ,,Irańczycy wreszcie zmądrzeli", a także że nadszedł czas na zmiany, bo obywatele domagają się pożywienia i wolności.