Filmy są, ogólnie rzecz biorąc, dość trudnym przedsięwzięciem. Ze statystycznego punktu widzenia większość z nich traci pieniądze. Są one zatem niełatwą i ryzykowną inwestycją. Potwierdzenie tego przykrego faktu mogą stanowić ostatnie wyniki filmów wytwórni Paramount Pictures, które trafiły do kin między majem a sierpniem, czyli w sezonie blockbusterów.
Zacznijmy od Ben-Hur, którego premiera miała miejsce 19 sierpnia. Jego budżet wynosił 100 mln USD, a nawet więcej, doliczając do tego koszty marketingowe. Mnóstwo piachu i rozmach - "gatunek", który z powrotem stał się mainstreamowy po tym, jak w 2000 r. do kin trafił Gladiator Ridleya Scotta, udowodnił, że nie jest łatwy do odwzorowania, czemu z pewnością nie pomaga spadek jego popularności. Widzowie mają już dość filmów nawiązujących do starożytnej Grecji czy Rzymu. Takie produkcje się nie sprzedają. Ben-Hur, którego akcja toczy się w czasach Chrystusa podczas rzymskiego panowania w Judei, zarobił na rynkach krajowych jedynie 22 mln USD, czyli odniósł kompletną porażkę. Być może była ona do przewidzenia, biorąc pod uwagę ogólnie nieprzychylne nastawienie względem sequeli oraz remake'ów, które panuje wśród fanów kina.
Choć znudzenie samym gatunkiem z pewnością przyczyniło się do słabych wyników filmu, nie pomogła mu też niepewność widzów wobec tego, czym tak naprawdę jest ta produkcja. Film promowany był jako readaptacja, reimagining (inne wyobrażenie), a także jako nowa interpretacja oryginalnej powieści z 1890 roku, ale w żadnym wypadku nie określano tej produkcji jako reboot słynnej wersji z 1959 r. (uznawanej za jedną z najlepszych ekranizacji eposu) ani żadnej z trzech innych istniejących wersji. Nie powstrzymało to krytyków przed podkreślaniem w swoich recenzjach faktu, że film ten jest znacznie gorszy od reszty, co częściowo odwiodło potencjalnych widzów od wybrania się do kina na tę produkcję. David Sims, w artykule dla The Atlantic, nazwał Ben-Hur "100-milionową epicką pomyłką Hollywood". Ogólnie rzecz biorąc, szanse na odzyskanie strat są znikome.
Porażka Ben-Hura dołącza do smutnej listy przedsięwzięć, z których prawie żadne nie okazało się dla studia opłacalne. Nawet całkiem dobry wynik Star Trek: W nieznane, który przy budżecie 185 mln USD zarobił 231 mln USD i poradził sobie o wiele lepiej pod względem odbioru przez krytyków, nie zadowolił studia. Mimo iż film nie miał jeszcze premiery w Chinach, nie oczekuje się, że zarobi on tyle, aby został uznany za korzystną inwestycję. Fakt, że jest to film należący do franczyzy niewątpliwie zwiększył oczekiwania zarządu wytwórni, zatem porażka jest jeszcze trudniejsza do zniesienia.
Problem z komercyjną produkcją filmową polega na tym, iż wymaga ona ogromnego nakładu środków, z którym głównym jest czas. Na przykład produkcja Star Treka oraz Ben-Hura rozpoczęła się mniej więcej w odpowiednio 2013 i 2014 roku. Oznacza to, że wytwórnie muszą nieustannie planować nowe przedsięwzięcia na przyszłość. aby zapewnić sobie solidną grupę odbiorców, muszą one być zawsze o krok do przodu przed nie tylko konkurencją, ale i w planowaniu własnej przyszłości. Paramount Pictures natomiast ciągle się chwieje i potyka, oferując widzom masę różnych, ale dość nieudanych produkcji. Wydaje się, że brakuje im jakiegokolwiek kierunku działania.
Michael Nathanson - analityk ds. mediów - przewiduje, że przez swoje porażki studio straci w tym roku łącznie 360 mln USD. Co więcej, w przyszłym roku strata ta może się powiększyć o prawie 200 mln USD, a szybkie tempo rozwoju oraz konkurencja w przemyśle rozrywkowym jedynie tę stratę pogłębia. W zasadzie jedyną pozytywną rzeczą okazuje się być dla Paramount piąty film serii Transformers w reżyserii Michaela Baya, a mianowicie Transformers: Ostatni Rycerz, który ma trafić do kin w maju przyszłego roku. Prawie wszystkie z poprzednich czterech filmów franczyzy zarobiły na całym świecie ponad 1 mld USD. Wygląda na to, że piąta część zapewni wytwórni odrobinę wytchnienia.
Być może ostatnie rozczarowujące wyniki Paramount świadczą o większym problemie jaki "zżera" Hollywood, który związany jest z poleganiem na franczyzach (zwłaszcza na tych nie opartych na komiksach), za wysokich budżetach i kosztach marketingu oraz w przeogromnym stopniu na kiepskiej jakości filmów. Viacom (NASADAQ: VIAB), spółka-matka Paramount Pictures, próbuje sprzedać 49% udziałów w studio. Oferta ta staje się niestety z każdą porażką wytwórni coraz mniej atrakcyjna.