Nikola (NKLA  ) weszła na giełdę 'od zaplecza' i wdarła się przebojem do giełdowego mainstreamu. Ekscytująca wizja o elektrycznych ciężarówkach z napędem wodorowym, podnieciła inwestorów i drobnych spekulantów, którzy wysłali cenę akcji spółki w stratosferę. Tylko czy Nikola ma szansę zrealizować swoje cele?

'Motoryzacyjna' spółka, która nie wyprodukowała ani jednego pojazdu, w ciągu kilku tygodni uzyskała większą kapitalizację niż FORD, a tylko nieco mniejszą niż Ferrari (stan na 1.07). Pod koniec czerwca ruszyły zapisy na pierwszy model producenta - Nikola Badger, na razie zaprezentowany tylko na zdjęciach. Nikola nie jest pierwszą firmą, która próbuje sprzedać ciężarówkę napędzaną wodorem, ale może być pierwszą, która sprawi, że kiedyś gdziekolwiek pojedzie. Pytanie: kiedy i czy w ogóle?

Alternatywne paliwa wodorowe to w istocie żadna nowinka technologiczna. Już dwie dekady temu wodorowe ogniwa paliwowe ogłoszono przełomem i przyszłością, ale niewiele się od tego czasu zmieniło. Mimo upływu lat kosztowna technologia nie uzyskała aprobaty szerokiego spektrum w starciu z niskimi cenami benzyny. Na przykład Plug Power (PLUG  ) i Ballard Power Systems (BLDP  ) pracują nad technologią już od lat 90 i mimo dziesięcioleci pracy, drogi pełne pojazdów napędzanych wodorem nie wydają się bliższe rzeczywistości. Pojazdy wodorowe to dziś nadal głęboka nisza i aby stała się praktyczna dla konsumpcyjnej masy, a takiego produktu potrzebuje Nikola w dłuższym terminie, wymaga stworzenia sieci stacji wodorowych, aby zapewnić niezbędną infrastrukturę dla swoich pojazdów.

Nikola, który 'trolluje' Teslę (TSLA  ) choćby ze względu na... nazwę, ma w rękach jeden istotny czynnik, jakiego Ballard i Plug nigdy nie mieli: HYPE. Szum informacyjny może się opłacić i doprowadzić do sukcesu, co nie zmienia faktu, że przed firmą bardzo długa droga. Marzenia o miliardach USD przychodu z pierwszych wyprodukowanych pojazdów to narazie daleka melodia przyszłości. Historia Tesli dobitnie pokazuje, jak trudna to przeprawa - problemy produkcyjne, wielokrotne niedotrzymywanie terminów, koszmarne koszty i deficytowy bilans netto. Z koncepcyjnego pojazdu o ograniczonych możliwościach, przez lata Tesla doszła do pułapu seryjnej produkcji, z bazą tysiecy lojalnych klientów. I chociaż firma Elona Muska jest dziś najdroższym producentem samochodów z kapitalizacją ponad 200 mld USD, nadal nie wypracowała ani jednego pełnego zyskownego roku w swojej historii. Odpracowanie dekady strat finansowych potrwa... trudno to nawet oszacować. Nikola nie pokazał na razie nawet raportu kwartalnego.

Historia Tesli, obchodząca niedawo 10-lecie notowań na giełdzie, także pokazuje, że początkowa inwestycja po cenie 17 USD, w długim terminie przyniosła zysk. Nie ma się co dziwić, że inwestorzy są podekscytowani ofertą Nikoli, która może być przełomowa w zakresie pick-up'ów i ciężarówek.

Jednak w szumie informacyjnym czai się istotne niebezpieczeństwo, na które narażeni są przede wszystkim drobni inwestorzy właśnie. 15 czerwca Nikola złożyła wstępny prospekt emisyjny w amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd. Celem zgłoszenia jest umożliwienie dużej liczbie wczesnych inwestorów spółki (czyli liczni inwestorzy instytucjonalni) sprzedaży własnych udziałów w fimie, przy czym całkowita sprzedaż potencjalnie obejmuje ponad 53 miliony akcji spółki i prawie 24 miliony warrantów na zakup dodatkowych akcji Nikola po 11,50 USD, za które firma pozyska 275 mln USD w gotówce. Wszystko odbędzie się poza rynkiem publicznym. Innymi słowy, uwzględniając fakt, że obecnie akcje notowane są po około 65 USD (stan na 1.07), oznacza to, że grupa dziesiątków podmiotów może chcieć zrealizować zysk w wysokości 4,5-5,0 miliarda USD z nowo wyemitowanych akcji, przynajmniej częściowo. A to może oznaczać dużą podaż, której drobni inwestorzy nie będą w stanie wchłonąć.

Inwestorzy powinni zastanowić się dwa razy, zanim zainwestują jakiekolwiek zasoby w niesprawdzoną firmę opartą wyłącznie na szumie. Jeśli Nikola odniesie sukces, będzie wiele okazji do zakupu w przyszłości.