Obecnie toczy się zaciekła walka o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wiele osób zgodzi się, że są to jedne z najbardziej niekonwencjonalnych, interesujących, szalonych oraz nieprzewidywalnych wyborów w historii. W każdym jednym artykule czytamy o "obrzucaniu się błotem", które trwa już od 1,5 roku. Z pewnością nakręcą o tym kiedyś film.
Oprócz tego, że my, Amerykanie, czujemy się zażenowani tym, jak reprezentowany jest nasz kraj, wiele osób zauważyło, że czegoś tutaj brakuje. Otóż w normalnym cyklu wyborczym oczywiście znajdzie się parę kontrowersyjnych sytuacji czy zbędnych komentarzy, jednak potem kandydaci wracają do omawiania szczegółów swoich stanowisk. Jednak tym razem jest inaczej. Około 90% czasu tych dwoje walczy i kłóci się ze sobą jak rodzeństwo, podczas gdy jedynie 10% to rzetelne, jakościowe informacje dotyczące ich programów.
No dobrze, ale dzisiaj będzie mowa o rynku. Zatem jak na kandydatów zapatruje się Wall Street i jak decyduje o tym, w jakim stopniu ich wypowiedzi dotyczą naprawdę istotnych kwestii? Otóż pewne wnioski na pewno można wyciągnąć, przyglądając się ruchom cen na rynku.
Dzień po pierwszej prezydenckiej debacie media trąbiły, że wygrała Hillary Clinton. Niewielu było skłonnych stwierdzić, że to Trump był zwycięzcą. Tego dnia notowania wszystkich głównych indeksów wzrosły o ponad pół procent. Był to bardzo pozytywny dzień na rynkach. Ale to tylko jeden przykład, a czy istnieją inne?
Druga prezydencka debata odbyła się w ubiegłą niedzielę, więc zacznijmy od przyjrzenia się temu, jak zareagował rynek. Po zakończeniu debaty notowania na rynkach wzrosły o około 0,25%, jednak na poniedziałkowym zamknięciu sesji wzrost ten ponownie wyniósł mocne 0,50%. Zarówno po pierwszej, jak i po drugiej debacie nie pojawiły się żadne istotniejsze wiadomości, które miałyby znaczny wpływ na decyzje inwestorów. Pokazuje to zatem, że ulubienicą Wall Street jest Clinton.
Oczywiście istnieje wiele przykładów na to, że Clinton działała na korzyść Wall Street, ale za to nie istnieją dowody na to, że Trump chciał kiedykolwiek Wall Street zaszkodzić. Dlatego też żeby być fair, nie stwierdzimy, że Wall Street nie lubi Trumpa. Chodzi jedynie o to, że w przypadku Clinton giełda wie, czego się spodziewać, natomiast jeśli chodzi o Trumpa, tutaj nikt nie jest niczego pewien.