Brytyjsko-unijny proces rozwodowy zdaje się nie mieć końca. Mamy grudzień, a od stycznia wchodzi w życie twardy Brexit. Na stole, rzutem na taśmę, pojawiła się jednak umowa.
Dyplomaci Unii Europejskiej poinformowali opinię publiczną w czwartek, że mają nadzieję iż umowa handlowa z Wielką Brytanią, tzw. Brexit Trade Deal, zostanie uzgodniona w ciągu najbliższych dni. Czas ucieka - zarówno stronie brytyjskiej, jak i unijnej. Rząd przekonywał ostatnio, iż podczas rozmów poczyniono zauważalne postępy, ale ostrzega jednocześnie, że Londyn nie podpisze umowy, która nie leży w jego interesie. Wielka Brytania opuszcza Unię Europejską już 31 grudnia, kiedy okres przejściowy nieformalnego "członkostwa" kończy się po podjęciu decyzji o odejściu w styczniu zeszłego roku. Od tego czasu sprawa się przeciąga a strony starają się uzyskać porozumienie, które pozwoli na uregulowanie stosunków handlowych, które w wymiarze rocznym są warte prawie 1 bilion USD. Sugestia kilku urzędników UE, jakoby negocjatorzy mieli dokonać porządnego przeglądu i kontroli stanu umowy, jest powszechnie postrzegana jako pozytywny znak po tygodniach impasu w trzech głównych kwestiach - rybołówstwie, ekonomicznej uczciwości i rozstrzyganiu sporów między tymi krajami. Trzech unijnych dyplomatów stwierdziło, że mają nadzieję, iż negocjatorzy - Michel Barnier z UE i David Frost z Wielkiej Brytanii - zdołają zawrzeć umowę już w weekend, sygnalizując, że następne 48 godzin będzie kluczowe dla jej finalizacji.
Negocjatorzy szukają porozumienia w celu utrzymania wolnego handlu między Wielką Brytanią a 27 krajami wspólnoty od początku 2021 roku, ale w ostatnich miesiącach negocjacje zaliczyły kilka upadków, a kwestia umowy wisiała w zasadzie na włosku. Konsekwencje braku umowy są surowe: zamknięcie granic, które zmartwiłoby inwestorów na całym świecie, a co najważniejsze zakłóciłoby to łańcuchy dostaw. Europejski biznes wciąż próbuje poradzić sobie z ogromnymi kosztami gospodarczymi pandemii COVID-19, więc rynki kolejnych ciosów mogłyby już nie przyjąć. Irlandzki minister do spraw zagranicznych Simon Coveney jest bardzo dobrej myśli i publicznie wyraził opinię, że umowa zostanie zawarta w ciągu kilku dni. Minister jest też przekonany, że termin 1 stycznia jest ostateczny i "nie do przeniesienia". Cóż, z prawnego punktu widzenia, tak z pewnością jest. Brytyjski sekretarz ds. edukacji, Gavin Williamson jest jednak bardziej ostrożny, mówiąc "na podstawie tego, co słyszę, jestem pewien, że postęp jest, ale zamierzamy zawrzeć umowę, która jest odpowiednia dla Wielkiej Brytanii. Jeśli taka umowa nie będzie możliwa do podpisania, nie zamierzamy podpisywać umowy, która będzie działać na naszą szkodę."
Po wielu miesiącach przedłużających się rozmów każda ze stron obwinia drugą za niepowodzenie, a nawet... samą siebie. Coveney wierzy, że Wielka Brytania chce porozumienia, ale stwierdził jednocześnie, że rząd premiera Borisa Johnsona nie zawsze zachowywał się tak, jakby umowę chciał faktycznie podpisać. Minister przytaczając te słowa powołał się na planowane przepisy finansowe, które uniemożliwiłyby podpisanie "aktu rozwodu" z Unią Europejską. Według niego takie działanie nie jest spójne z polityką, która chce budować pozytywne partnerstwo i przyszłe stosunki ze swoim bliskim sąsiadem w UE. Wydaje się, że Brytyjczycy prowadzą z UE ostrą, zdecydowaną grę, która zakończy się podpisaniem nowego porozumienia. Ale czy wszystkich zadowoli? Na szczegóły musimy jeszcze "chwilę" poczekać.