W ostatnich dniach światowe media obiegła piorunująca wiadomość - Donald Trump, jak na człowieka z odwieczną smykałką do biznesu przystało, chciałby kupić... największą wyspę świata. Żart? Tym razem nie. W przypadku Stanów Zjednoczonych, ma to sens.

Grenlandia to wyspa, której bliżej do Ameryki Północnej, ale politycznie jest kontrolowana przez Danię, i to od 1959 roku. W 1979 roku przyznano jej jednak bardzo dużo autonomię. Jest to największa na świecie wyspa, z prawie 60 000 mieszkańcami i stolicą w Nuuk, pokryta w 80% przez lądolód grenlandzki. Ma nawet swoje lotnisko, uniwersytet czy... amerykańską bazę wojskową Thule położoną w północnej części. Wyspę zamieszkują głównie Grenlandczycy (Inuici) i Duńczycy. Według wieści amerykańskiej prasy, Trump już jakiś czas temu miał pytać swoich współpracowników o możliwość kupienia wyspy, ale po wybuchu skandalu plotka stała się prawdą, sądząc po wpisach amerykańskiego prezydenta na Twitterze. To nie pierwsza taka próba - w 1946 roku roku administracja prezydenta Trumana zaproponowała zakup Grenlandii za 100 milionów dolarów w złocie. Do transakcji nie doszło, choć trochę wcześniej, w 1917 roku Stanom udała się ta sztuka z Wyspami Dziewiczymi, i to za 15 milionów dolarów w złocie.

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że lądolód grenlandzki wciąż pokrywa większość wyspy... ale to się może szybko zmienić. Już sześć lat temu eksperci z NASA wskazywali, że blisko 97 proc. wyspy podlega topnieniu. Globalne ocieplenie "odkrywa" coraz to nowe połacie terenów, i uszczupla lodową pokrywę. A kryje ona bogate złoża m.in. ropy naftowej, węgla, uranu, złota, cynku, diamentów i pierwiastków ziem rzadkich, co miałoby ogromne znaczenie w wojnie handlowej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami - te drugie straciłyby swego rodzaju "monopol" na pierwiastki potrzebne do produkcji układów scalonych, bo już dzisiaj ok. 1/3 wydobycia prowadzą właśnie Chińczycy. Eksploatacja zasobów Grenlandii wciąż nie jest opłacalna, ale za kilka-kilkanaście lat amerykańskie, norweskie czy chińskie spółki z chęcią wydrążyłyby tunele, by wyciągnąć ręce po to bogactwo. Jest jeszcze kolejny, geopolityczny powód starań o tę wciąż "białą" wyspę na północy. Trwa rywalizacja państw arktycznych, tj. USA, Rosji, Norwegii, Danii i Kanady o równie bogatą w złoża Arktykę. Każdy z krajów ma możliwość eksploatacji terenów położonych jedynie 200 kilometrów na północ od swoich terytoriów. Duńscy naukowcy odkryli w 2014 roku, że Grenlandia jest połączona potężnym grzbietem z podmorskim masywem kryjącym się pod Oceanem Arktycznym, a dzięki temu - wg konwencji ONZ z 1982 roku - ma prawo do Bieguna Północnego.

Sprawa wyraźnie jednak przyśpieszyła, kiedy medialne mleko i zamiary Donalda Trumpa ujrzały światło dzienne. Słowa Duńczyków jasno świadczą o tym, iż nie podoba im się pomysł prezydenta USA. "Jeśli on naprawdę to rozważa, jest to ostateczny dowód na to, że oszalał. Pomysł sprzedania przez Danię Stanom Zjednoczonym 50 tys. obywateli jest całkowicie niedorzeczny" - stwierdził rzecznik Duńskiej Partii Ludowej ds. polityki zagranicznej, Soren Espersen. Z kolei szefowa MSZ Grenlandii, Ane Lone Bagger stwierdziła, że Grenlandczycy są otwarci na rozmowę o interesach, ale nie są na sprzedaż. Okazało się, że wieści o biznesowej ofercie jest prawdziwa, a przyznał to bezpośrednio sam prezydent USA. Donald Trump nie pozostał dłużny, pisząc na Twitterze: "Dania to wyjątkowy kraj z niesamowitymi ludźmi, ale po komentarzach premier Mette Frederiksen, że nie byłaby zainteresowana rozmową o zakupie Grenlandii, odłożę nasze spotkanie zaplanowane na za dwa tygodnie na inny czas." Czy Dania przetrwa upór Amerykanów? To pytanie zadaje sobie nie tylko opinia publiczna, ale również amerykańskie spółki energetyczne, których notowania mogą się zmienić w związku z rozwojem sytuacji politycznej i "własnościowej" Grenlandii.