W połowie grudnia Chińczycy poinformowali, że akcje 'chińskiego Ubera' DIDI Global
Cała historia związana z DIDI to niewątpliwie największe oszustwo, jakie oglądało Wall Street na przestrzeni ostatnich lat, polegające na celowym wprowadzeniu inwestorów, urzędników SEC i bankierów organizujących ofertę w błąd.
Ale od początku. DIDI, który jest chińskim odpowiednikiem Ubera w ostatnich dniach czerwca przeprowadził drugą największą w 2021 roku ofertę publiczną, podczas której spółka pozyskała aż 4,4 miliarda USD. Problem w tym, że spółka zrobiła to pomimo braku zgody chińskich regulatorów, którzy naciskali, aby akcje były handlowane na giełdzie w HongKongu. Jednak o całej sprawie rynek publiczny dowiedział się dopiero w kilka dni po inauguracji notowań i nietrudno sobie wyobrazić, jak wysoce nierozsądne zachowanie władz spółki wpłynęło na dalszy przebieg tej historii. Dla inwestorów rozpoczął się prawdziwy koszmar, a akcje do dzis straciły trzy czwarte swojej wartości. W pół roku później firma nieoczekiwanie poinformowała, iż zamierza przenieść notowania gieldowe do Azji. DiDi prawdopodobnie wierzy, że wycofanie swoich amerykańskich akcji ADR z obrotu giełdowego i ponowne ich wystawienie na giełdzie w Hongkongu uspokoi chińskich regulatorów i umożliwi ponowne uruchomienie aplikacji. I tu zaczynają się prawdziwe problemy dla inwestorów, szczególnie instytucjonalnych, którzy zostają z 'ręką w nocniku' pełnego wirtualnego papieru mającego być zamiennikiem akcji. No właśnie, z czym?
Aby lepiej zrozumieć popularność giełdy amerykańskiej wśród chińskich przedsiębiorstw, która rosła lawinowo z roku na rok, należy wyjaśnić genezę samego procesu dopuszczenia ich do obrotu giełdowego. Chińskie start-upy dokonują wyboru niejako z konieczności, tymczasem operatorzy giełd NYSE/Nasdaq nie protestują, bo na dużych ofertach zarabiają wszyscy po kolei. Inwestorzy z Chin (i rząd) byli mocno zawiedzeni faktem, że macierzyste firmy wybierają rynek w Stanach Zjednoczonych, jednak za takim ruchem przemawiały głównie chińskie skomplikowane procedury i częste zmiany przepisów czy rygorystyczne standardy dotyczące finansów spółki. Toteż chińskie start-upy opracowały sprytny model tworzenia piramidy spółek holdingowych na Kajmanach i tym podobnym wyspach, których jedyną działalnością i majątkiem były udziały w innych spółkach, poprzez które można transferować aktywa należące do właściwego chińskiego podmiotu jak DIDI. Innymi słowy to, co notowane jest w Nowym Jorku, to nie akcje, a co najwyżej ADR-y (American Depositary Receipt), czyli formy certyfikatu emitowanego przez amerykańskie banki, potwierdzającego prawo inwestora do posiadania akcji konkretnej firmy z zagranicznego parkietu, na którą ADR-y zostały wystawione. Ów proceder stał się na tyle popularny, że chiński rząd stracił cierpliwość (bo tracił kontrolę nad macierzystymi firmami), a i - po aferze z DIDI - SEC zablokował dalsze rozpatrywanie wniosków. Przy okazji tej okoliczności ustanowiono nowe amerykańskie prawo w postaci ustawy Holding Foreign Companies Accountable Act, które będzie wymagać od wszystkich zagranicznych firm przestrzegania surowszych zasad audytu w ciągu najbliższych trzech lat lub ich usunięcia z giełd amerykańskich. Jak miałby ten proces wyglądać w praktyce - nie wiadomo.
Właśnie z takim ADR-em (lub czymś innym) zostaną inwestorzy i akcjonariusze DIDI, którzy zawczasu nie sprzedadzą swoich 'akcji' ze stratą, póki są publicznie notowane. DIDI wprawdzie zapewnił w komunikacie prasowym, że ADR-y tych dziwnych spółek holdingowych po przeprowadzce "będą wymienialne na akcje swobodnie zbywalne" (jednak nie wiadomo na jakich zasadach), pod warunkiem - oczywiście, że rząd chiński rzeczywiście pozwoli firmie notować akcje w Hongkongu, a nie na innej giełdzie kontynentalnej, do której dostęp zagranicznych inwestorów jest utrudniony. Z samym Hongkongiem jest już kłopot, ponieważ wiele amerykańskich domów maklerskich nie oferuje dostępu do lokalnej giełdy.
Tak czy inaczej DIDI jedzie z powrotem skąd przyjechał, a los inwesotów jest niepewny. Przed DIDI rozpościera się szereg wyzwań na lokalnym rynku. Nawet jeśli blokada aplikacji zostanie wstrzymana, firma będzie musiała odpierać konkurencję, przygotować się na wysoką grzywnę antymonopolową oraz zmierzyć sie z rygorystycznymi przepisami.