Na jaki czas wystarczy nam energii z nieodnawialnych źródeł przy tak szybkim wzroście zanieczyszczenia? To pytanie spędza sen z powiek wielu osobom. Odpowiedzią mogą okazać się jednak elektryczne samochody. Ponieważ zużycie większości paliw kopalnych (ropy naftowej oraz gazu ziemnego) wiąże się z korzystaniem z naszego ulubionego, zwłaszcza w USA, środka transportu (samochodu), zastąpienie ich pojazdami elektrycznymi uznawane jest za niezawodny sposób na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych.
Kalifornijska Komisja Energii (CEC) już poczyniła w tym celu pewne kroki, a mianowicie, zaprezentowała nowy plan działania obejmujący budowę ponad 28 stacji tankowania wodoru. Przedsięwzięcie wyniesie CEC 46,6 mln USD, a stacje zostaną rozmieszczone na obszarze całego stanu Kalifornia. Jeśli paliwo wodorowe wydaje Wam się drogie, to dlatego, że takie właśnie jest, a co więcej, większość samochodów elektrycznych nawet nie jest nim obecnie zasilana, jak np. Nissan Leaf produkowany przez Renault-Nissan (NASDAQ: NSANF). Komisja poinformowała także o tym, że 2,8 mln USD zostało już przeznaczone na budowę punktów ładowania samochodów elektrycznych. Wiele osób spiera się, że jest to dużo efektywniejsza metoda, aby zachęcić konsumentów do zakupu takiego auta. Te dotacje są zdecydowanym krokiem w kierunku budowy czystszej infrastruktury dla jednego z największych, najbardziej zaludnionych i postępowych stanów w USA. Jednak produkcja samochodów elektrycznych oraz związana z nimi polityka nie wystarczą, żeby ograniczyć obawy gospodarcze i środowiskowe. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.
Cel planu, jakim jest osiągnięcie zrównoważonego rozwoju, został poddany w wątpliwość, mimo iż jest zgodny z przedsięwzięciem gubernatora Jerry'ego Browna, który do 2020 r. planuje wybudować zeroemisyjną infrastrukturę dla ponad miliona pojazdów. Przede wszystkim paliwo wodorowe nie jest całkowicie zeroemisyjne, gdyż nadmiar gazu powstaje zazwyczaj podczas reakcji chemicznej wymaganej do produkcji energii. Na początku tego roku z powodu politycznego impasu, 500 mln USD, które miały zostać przeznaczone na dotacje dla posiadaczy samochodów elektrycznych, zostało usunięte z budżetu stanu. Dean Florez - były senator stanu oraz członek Zarządu Kalifornijskich Zasobów Powietrza (CARB) - skomentował tę sytuację, mówiąc: "Uważam, że to niedorzeczne bawić się w polityczne przepychanki, kiedy w grę wchodzą płuca naszych dzieci".
Z dotacji, które po długich negocjacjach nie zostały zaakceptowane, skorzystają głównie najbogatsi na rynku elektrycznych samochodów, czyli ci, których stać na napędzane wodorem auto. Będziemy zatem świadkami napływu pojazdów elektrycznych kierowanych do konkretnej klasy społecznej - najbogatszych konsumentów, głównie pracowników umysłowych.
Kilka modeli samochodów napędzanych wodorem zostało wyprodukowanych przez przedsiębiorstwa takie jak Toyota (NASDAQ: TM), Mitsubishi (NASDAQ: MMTOF) oraz General Motors (NASDAQ: GM) i kosztują one średnio 100 000 USD. Dla potencjalnego nabywcy, który każdego dnia jeździ samochodem do pracy czasem wiele kilometrów, cena tych pojazdów jest zbyt wysoka względem niewielkich korzyści jakie niesie ze sobą ich zakup. Przedsięwzięcie Kalifornijskiej Komisji Energii to za mało, by znacznie zwiększyć liczbę posiadaczy elektrycznych samochodów, zatem zmiany na poziomie produkcji tego typu aut będą znikome.
W porównaniu do producentów pojazdów zasilanych gazem, producenci samochodów elektrycznych muszą wziąć pod uwagę jeszcze wiele czynników, zanim auta te zaczną być uznawane za poważną konkurencję. Znaczącą pozycję na tym rynku posiada Tesla (NASDAQ: TSLA). Na czele z Elonem Muskiem - dyrektorem generalnym spółki, określanym mianem pioniera - Tesla może w przyszłości stworzyć realną i niedrogą alternatywę dla obecnych pojazdów elektrycznych. Jednak te tanie, łatwo produkowane na masową skalę, całkowicie elektryczne samochody, które zdaniem wielu osób ocalą naszą planetę, wciąż pozostają w strefie marzeń do zrealizowania.