Problem pojawiania się fałszywych wiadomości (fake news) w Internecie występuje już od bardzo dawna. Gdyby chcieć umiejscowić gdzieś na osi czasu moment, w którym zjawisko to nabrało szczególnego rozpędu, zaryzykowałbym stwierdzenie, iż rozwinęło się ono wraz z rozwojem facebookowej osi czasu (NASDAQ: FB), która w rękach cyberprzestępców sprawdza się świetnie w tego rodzaju zabiegach. Schemat ich działania jest prosty. Najpierw obieg zostaje puszczona pewna wiadomość, najczęściej dotycząca "gorących" lub wrażliwych wydarzeń, które wystąpiły ostatnio w okolicy/kraju/na świecie. Sam nagłówek skonstruowany jest na tyle sprytnie, że nie mówi za wiele, aczkolwiek przyciąga naszą uwagę i zachęca do kliknięcia w link. Przykład? Pewnie duża część z Was zetknęła się z fałszywymi artykułami dotyczącymi uchodźców.
W przypadku portalu należącego do Zuckerberga sprawa jest o tyle istotna, że po kliknięciu w taki link zwykle pojawia się on również na osi czasu klikającego (oczywiście bez jego wiedzy i zgody), co ma przełożenie na błyskawiczne rozprzestrzenianie się nieprawdziwych wiadomości. Tego rodzaju newsy nie pojawiają się tylko na Facebooku, ale również w najpopularniejszej wyszukiwarce na świecie - Google (NASDAQ:GOOG). Bez względu na miejsce pojawienia się takiego artykułu kliknięcie w jego odnośnik może mieć poważne konsekwencje dla nas i dla naszego komputera. Od szerzenia dezinformacji, a w konsekwencji (jak np. w przypadku uchodźców) eskalowania nienawiści, czy też nerwowych nastrojów, przez zarażenie naszego komputera wirusami, na wyłudzeniach środków pieniężnych kończąc.
Sprawa fake news nabrała rozgłosu w czasie wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. - Tak, znowu będzie o Trumpie, o którym we wszystkich mediach jest ostatnio głośno. Jeśli komuś ten temat się znudził, może spokojnie przewinąć dalej. Ja się nie obrażę. - O co więc chodzi? Według licznych komentarzy owe fałszywe wiadomości mogły przyczynić się do zwycięstwa Trumpa w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich. Washington Post podaje, iż chodzi tutaj o treści przedstawiające w złym świetle Hillary Clinton - głównego rywala Trumpa w wyścigu o fotel prezydencki. W sieci pojawiło się bowiem wiele informacji, wedle których Clinton miała ukrywać poważne problemy zdrowotne bądź doprowadzić do konfliktu nuklearnego z Rosją. Jak podaje Buzzfeed strony z tymi i podobnymi treściami w trakcie wyborów odwiedzono niemal 9 milionów razy. Czy to mogło być opiniotwórcze? W kontekście znanego powiedzenia "kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą" wydaje się, że problem jest poważny. Żeby nie zostać osądzonym o bycie stronniczym muszę dodać, że na temat prezydenta-elekta również pojawiały się artykuły nie mające za wiele wspólnego z prawdą. Nasuwa się więc pytanie o to, co w tej sprawie robią dwaj internetowi giganci będący najczęstszymi ofiarami ataków cyberprzestępców wprowadzających w obieg fałszywe informacje? Mowa oczywiście o wspomnianym już wcześniej Google'u i Facebooku.
Google podaje, że na koniec zeszłego roku zbanowano niemal 200 użytkowników AdSense używających tego narzędzia do rozpowszechniania nieprawdziwych wiadomości. Sama polityka działania AdSense zakazuje rozpowszechniania nieautentycznych treści. Pomóc ma także wtyczka do internetowej przeglądarki, rzecz jasna Chrome'a, która ma ostrzegać przed potencjalnie nieprawdziwymi wiadomościami. Facebook z kolei nawiązał współpracę z The Associated Press i ABC News, co docelowo ma wpłynąć na rzetelność i prawdziwość pojawiających się na portalu treści. Washington Post w swoim artykule przytacza słowa Zuckerberga, według którego 99% treści znajdujących się na jego portalu jest prawdziwe. Dodaje również, iż użytkownicy mają możliwość zgłaszania administracji podejrzanych treści. Jak podaje Financial Times (póki co) w Niemczech ma zostać wprowadzone narzędzie do filtrowania, a tym samym odsiewania newsów o zawartości niezgodnej z prawdą. Osobiście polecam również wpisanie do wyszukiwarki domeny, na której znajduje się podejrzana treść bądź wklejenie do niej całego linku - jest duża szansa, że w ten sposób trafimy na ostrzeżenie przed zawartością podejrzanej przez nas treści.