We wtorek po rozczarowującym występie w Indianie, Ted Cruz odpadł z prawyborów prezydenckich. W czasie swojej wypowiedzi stwierdził: "Daliśmy z siebie wszystko, jednak wyborcy wybrali inną drogę". Chociaż tego samego wieczoru John Kasich obiecał, że nadal będzie brał udział w wyborach, w środę również zadecydował, że nie będzie dłużej ubiegał się o stanowisko prezydenta. Reince Preibus, obecny przewodniczący Komitetu Krajowego Partii Republikańskiej, ogłosił, że przypuszczalnie to właśnie Trump zostanie nominowany przez Partię Republikańską, w związku z tym, że jest obecnie jedynym kandydatem, który pozostał w wyborach.
Członkowie Partii Republikańskiej są wyraźnie rozdarci i próbują poradzić sobie z perspektywą nominacji Trumpa. Wśród nich jest grupa, która brutalnie się jej przeciwstawia, rozpoczynając kampanię pod hasłem #NeverTrump oraz opłakując śmierć Partii Republikańskiej. Wielu republikanów zdecydowało się spalić swoje karty identyfikacyjne do głosowania, aby zmienić swoją przynależność do partii, często wybierając partię libertariańską albo nie decydując się na przynależność do żadnej partii. Znani republikanie, tacy jak senator Karoliny Południowej Lindsey Graham, odmawiają poparcia kandydatury Trumpa, posuwając się nawet do tweettów takich jak ten: "Jeśli nominujemy Trumpa, zostaniemy zniszczeni... sami sobie na to zasłużyliśmy". Mark Salter, który był starszym doradcą republikańskiego kandydata Johna McCaina w 2008 roku, jest zaledwie jednym z wielu republikanów, którzy publicznie wyrazili poparcie dla Hilary Clinton. Jak argumentują, Trump robi sobie żarty z polityki. Zaledwie wczoraj, w czasie obchodów święta Cinco de Mayo, Trump zamieścił w mediach społecznościowych zdjęcie, na którym je taco, wraz z podpisem "Szczęśliwego #CincoDeMayo! Najlepsze taco robią w Trump Tower Grill. Uwielbiam Latynosów!". Prawdopodobnie była to próba przeciwdziałania jego obraźliwym komentarzom wygłoszonym w czerwcu 2015 roku, kiedy to powiedział: "Ludzie, którzy przybywają tutaj z Meksyku, nie są tymi najlepszymi. To nie są ludzie tacy jak Wy. To ludzie, którzy mają wiele problemów i przynoszą te problemy ze sobą. Przynoszą również narkotyki. Przynoszą przemoc. Są gwałcicielami. Chociaż zakładam, że część nich, to dobrzy ludzie."
Nie można jednak nie doceniać zwolenników Trumpa. Mimo jego otwarcie obraźliwych komentarzy, braku konkretnych planów politycznych oraz dziecinnej taktyki prowadzenia debat, Trumpowi udało się dotychczas zdobyć 25 stanów, odnosząc przy tym często zwycięstwa przytłaczające większością głosów. Doszło również do mobilizacji grupy zwolenników zgromadzonych wokół Trumpa, którzy pragną trzymać stronę partii, niezależnie od tego, czy rzeczywiście popierają jego ideologię czy nie: Trump, argumentują, będzie i tak o wiele lepszy od jakiegokolwiek kandydata demokratów.
Najbardziej zaskakujące wydaje się jednak zachowanie zwolenników Berniego Sandera, którzy przekonują, że jeśli nie uzyska on nominacji, zamiast głosować na Hilary Clinton, dopiszą nazwisko Sandersa na karcie do głosowania, zagłosują na kandydatkę Partii Zielonych Jill Stein albo oddadzą głos na Trumpa. Jeśli chodzi o demokratów, wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że to właśnie Clinton uzyska nominację mimo tego, że Sanders wygrał prawybory w Indianie a wyniki sondaży zapowiadają, że będzie miał dobre wyniki również w innych nadchodzących prawyborach. Aby uzyskać nominację, Sanders musiałby wygrać w pozostałych stanach, uzyskując przewagę ponad 60% głosów, a w przypadku, gdy nie uda mu się zdobyć wymaganych 2383 delegatów, będzie musiał powstrzymać Clinton przed zdobyciem tej liczby delegatów, doprowadzając do tego, że jej nominacja będzie kwestionowana w czasie lipcowej konwencji. Około 25-33% zwolenników Sandersa odmawia głosowania na Clinton. Ci wyborcy kierujący się hasłem "Bernie albo nikt" argumentują, że popierając Clinton zgodziliby się na wszystko, przeciwko czemu jak dotąd walczyli. Zarówno zwolennicy Sandersa, jak i republikanie korzystają z hashtagu #NeverClinton, żeby wyrazić swój brak poparcia dla Clinton.
Demokraci są zaalarmowani podziałem wewnątrz partii - ich obawy jeszcze się zwiększyły w obliczu nominacji Trumpa. Wielu z nich wskazuje na podobieństwa pomiędzy tymi wyborami a wyborami w 2000 roku, w czasie których kandydat Partii Zielonych Ralph Nader doprowadził do podziału głosów demokratów, co skutkowało wyborem na prezydenta Georga W. Busha. Aby zachować słuszność polityki nie warto ich zdaniem, doprowadzić do tworzenia frakcji wewnątrz partii. Chociaż niegłosowanie na Clinton byłoby w pewien sposób symboliczne, demokraci powinni się zastanowić, czy decydując się na to, naprawdę warto ryzykować, że to właśnie Trump wygra wybory prezydenckie.