Po wyborach prezydenckich 2016 r. w USA okazało się, że choć Trump zwyciężył dzięki głosom elektorskim, to przegrał w głosowaniu powszechnym. Eksperci zbadali dane i stwierdzili, iż wiele grup demograficznych, które sztab Clinton uważał za jej zwolenników, nie zagłosowało tak jak oczekiwano. Jedną z nich byli biali nie-Latynosi, wśród których przewaga Trumpa nad Clinton wynosiła 21 punktów procentowych. Teraz eksperci sądzą, że powodem tych zaskakujących wyników może być słaba popularność Hillary wśród "z reguły demokratycznych grup", jakimi są Afroamerykanie oraz Latynosi. W porównaniu z wynikami Obamy, na Cliton zagłosowało mniej czarnoskórych obywateli. Najniższy procent głosów oddanych przez Afroamerykanów, jaki kiedykolwiek zdobył Obama to ponad 85%, natomiast w tegorocznych wyborach na Clinton zagłosowało 80% wyborców z tej grupy.
Biorąc pod uwagę dominujące podczas tej kampanii wyborczej tematy związane z nierównością płci, seksizmem oraz mizoginizmem, zadziwiającym może okazać się fakt, iż przewaga głosów kobiet oddanych na Clinton wyniosła jedynie 8 punktów procentowych. Pomimo debat dotyczących nierówności płci, wygląda na to, że problem seksizmu nie przeraża kobiet aż tak bardzo, o czym świadczą wyniki wyborów.
Najbardziej widoczny był podział głosów wśród wyborców posiadających wykształcenie wyższe i tych, którzy go nie posiadają. Na Clinton oddało swój głos o 9 punktów procentowych więcej osób z wykształceniem wyższym, natomiast Trump zdobył o 8 punktów procentowych więcej wśród osób bez wyższego wykształcenia. Te procentowe marginesy stanowią nowy historyczny rekord od lat 80. XX wieku.
Trump był bezdyskusyjnym zwycięzcą wśród białych obywateli nieposiadających wyższego wykształcenia. W istocie "Trumpa poparły dwie trzecie białych obywateli bez wyższego wykształcenia, podczas gdy na Clinton zagłosowało jedynie 28% z nich". Jednakże, co dość zaskakujące, nawet wśród białych absolwentów college'u "przewaga Trumpa nad Clinton wyniosła zaledwie 4 punkty procentowe". Clinton otrzymała również znacznie mniej głosów młodych wyborców (18-29 lat) niż Obama, co sugeruje, że dzisiejszym młodym wyborcom - pomimo polaryzującej osobowości Trumpa - Clinton nie przypadła tak do gustu jak Barack albo po prostu mniej młodych osób wzięło udział w wyborach bądź zagłosowało na jeszcze innego kandydata. Jednakże ogólnie wśród młodych wyborców Clinton miała nad Trumpem przewagę wynoszącą prawie 20 punktów procentowych. Z kolei Trump zdobył o 8 punktów procentowych więcej głosów osób starszych (po 65. roku życia).
Przed wyborami sądzono, że wygrana Clinton zależeć będziecie od białych wyborców przeciwnych Trumpowi. Oczekiwano, że na czele tej przytłaczająco wielkiej grupy znajdą się białe kobiety z wyższym wykształceniem. Wielu Amerykanów uważało, że Clinton skorzysta na wywołanym przez Trumpa, polaryzującym podziale w Partii Republikańskiej. Jednakże rzeczywistość okazała się całkiem inna, co wielu ekspertów przypisuje "zmianie, która nastąpiła w ostatniej chwili". Ostatecznie na Trumpa zagłosowało na przykład więcej mężczyzn niż wynikało z sondaży. Ta różnica widoczna była zwłaszcza wśród białych mężczyzn. Jeśli chodzi o kobiety, ogólnie więcej oddało swój głos na Clinton, aczkolwiek w przypadku wyłącznie białych kobiet, więcej z nich opowiedziało się za Trumpem.
Trump cieszył się ogromnym poparciem białych obywateli bez wyższego wykształcenia. Jednak, co być może zaskakujące, różnica, którą przegrała Clinton wśród białych wyborców z wyższym wykształceniem, była zdumiewająco mała, choć tę grupę demograficzną wielu komentatorów brało za pewnik, co potwierdzały sondaże. Sugeruje to, iż biali Amerykanie z wyższym wykształceniem całkowicie zmienili opinie przed oddaniem głosu, czego sondaże nie były w stanie w ogóle przewidzieć.
Z drugiej jednak strony, biali mężczyźni z wyższym wykształceniem w znacznej większości głosowali na Trumpa. Z wszystkich czterech wyżej omówionych grup demograficznych Clinton wybrały białe kobiety z wyższym wykształceniem.
Odchodząc od demografii wyborców, należy również wziąć pod uwagę skład samej Partii Republikańskiej, jak i nierepublikańskich oraz niedemokratycznych Amerykanów. Tradycyjnie Parta Republikańska składa się w głównej mierze z białych obywateli. Niezależni również byli przed wyborami mocno niezdecydowani, aczkolwiek ostatecznie poparli Trumpa. Co więcej, komentatorzy twierdzą teraz, że "wysiłki Clinton zostały udaremnione przez niską frekwencję jej grupy wyborców". Sondaże przeprowadzane dzień przed wyborami są jedynie w stanie w oparciu o dane z określonego przedziału czasowego oszacować, jak ostatecznie będzie wyglądał elektorat. Nie są one w stanie przewidzieć wyników, ani tego, że niektórzy wyborcy po prostu nie wezmą udziału w głosowaniu.
Na zwycięstwo Trumpa miała wpływ mobilizacja istniejących grup demograficznych, a niekoniecznie powstanie nowych. Według doradcy prezydenta Obamy, Van Jonesa, tegoroczne wybory były produktem "sprzeciwu białych przeciw czarnemu prezydentowi". Zmarginalizowane grupy, które wybrały Trumpa określane są jako "biali z klasy średniej i robotniczej" oraz uważa się, że właśnie ci obywatele oparli się strategii Demokratów w poprzednich wyborach dotyczącej "szufladkowania wyborców do różnych grup demograficznych". Demokraci zachęcali obywateli, aby postrzegali te grupy jako odzwierciedlenie ich poglądów oraz aby zgodnie z nimi głosowali. Jednak w rezultacie wykluczyło to białych, którzy nie popierali "akcji afirmatywnej, edukacji wielokulturowej, amnestii dla nielegalnych imigrantów czy praw homoseksualistów". Clinton również przyczyniła się do polaryzacji tej grupy zmarginalizowanych białych obywateli. Raz odniosła się do zwolenników Trumpa, określając ich mianem "rasistów, seksistów, homofobów, ksenofobów, islamofobów, itp.".
Dzięki wygranej Trumpa znaczna część uprzednio zmarginalizowanej grupy Amerykanów w końcu została usłyszana. Strategie retoryczne Trumpa trafiły do zmarginalizowanej grupy białych osób bez wyższego wykształcenia. Wystrzegając się "kultury krytycznego dyskursu" tak często kojarzonej z liberałami, Trump zamiast tego "naśmiewa(ł) się z tej kultury, pobudzając niezadowolenie klas". To, czy i jak ta grupa demograficzna okaże swoją siłę pozostaje zagadką. Jednakże w ciągu pierwszych 200 dni Trumpa na stanowisku prezydenta możemy mieć do czynienia z konsekwencjami wynikającymi z założeń jego polityki gospodarczej.
Na szczególną uwagę zasługuje strategia Trumpa dotycząca zmian klimatu, bowiem zarówno Trump jak i przyszły Prokurator Generalny Jeff Sessions negują ten problem. Trump popiera również budowę rurociągu Keystone Pipeline, sprzeciwia się wolnemu handlowi z Kanadą i Meksykiem oraz pragnie przyczepić Chinom etykietkę "manipulatora" walutami. Znaczny procent demograficznej grupy wyborców Trumpa jest również zaangażowany w rolnictwo. Grupę też można obserwować pod względem zmian ideologii oraz aktywności, jaka w niej nastąpi w trakcie trwania prezydentury Trumpa. Wielu Republikanów z branży bankowości oraz finansów było początkowo sceptycznie nastawionych wobec Trumpa, aczkolwiek teraz się do niego przekonali. Jednym z nich jest Steve Mnuchin z branży bankowości. Mnuchin pracował wcześniej w Goldman Sachs (NYSE: GS), natomiast teraz jest kandydatem na Sekretarza Skarbu. Zamożni Republikanie, tacy jak Mnuchin, cieszą się na myśl o posiadaniu większej władzy podczas prezydentury Trumpa, tak samo jak zwolennicy sektora paliw kopalnych oraz przemysłu obronnego.
Co ciekawe, komentatorzy z The Seattle Times zauważają, że ci, którzy znajdą się podczas kadencji Trumpa w niekorzystnej sytuacji, to będą najprawdopodobniej "osoby z klasy robotniczej, imigranci, ci, którzy stracą opiekę zdrowotną, mniejsze przedsiębiorstwa przytłoczone rosnącą siłą rynkową większych spółek", jak i ci, którzy pragną rozwiązać problem rosnącej nierówności oraz zmian klimatu. Ucierpieć może również handel, który stanie się "wielkim przegranym, jeśli Trump dotrzyma swoich agresywnych obietnic". Stracić na tym może zwłaszcza spółka Boeing Commercial Airplanes (NYSE: BA), którą Trump publicznie skrytykował za przeniesienie miesiąc temu miejsc pracy za granicę. "Z powodu federalnych cięć ucierpią" również nieobciążone przez Trumpa sankcjami infrastruktura oraz innowacje. Nie wiadomo jednak, czy w czasach wzrostu automatyzacji oraz sztucznej inteligencji Trumpowi uda się stanąć w obronie najbardziej zagrożonych miejsc pracy klasy robotniczej, której głosy wyprowadziły go na szczyt. Niemniej jednak wygląda na to, że po zwycięstwie Trumpa zmarginalizowana grupa białych obywateli bez wyższego wykształcenia oraz ludzie reprezentujący klasę robotniczą stanowią obecnie ponownie wschodzącą siłę w amerykańskiej polityce.