Ostatni tydzień stycznia był wyjątkowy. Mało istotna spółka GameStop (NYSE:GME), uprawiająca biznes, który najlepsze lata ma już za sobą, stała się polem bitwy pomiędzy giełdową szarańczą, a potężnymi funduszami inwestycyjnymi. Niecodzienne widowisko.
Batalia rozgrzała głowy wszystkich, dla których giełda to miejsce pracy - dziennikarzy, inwestorów, traderów, komentatorów. Ponieważ nadzwyczajna zmienność rozbudziła wyobraźnię, wszyscy pisali tylko o GameStop, kosztem innych tematów, które spadły na dalszy plan. Dzięki medialnej otoczce, czasie antenowym w serwisach informacyjnych i nagłówkach w portalach internetowych, na rynek zostali wciągnięci nowi, niedoświadczeni gracze, kompletni amatorzy. Mięso armatnie, które można łatwo ograć. Nie jest to trudne, konto u brokera można otworzyć w pół dnia, wpłacić środki i grać. Większość z tych nowych najpewniej straciła pieniądze. Tak to jest jak się wchodzi w młyn bez przygotowania.
Kiedy kurz już nieco opadł, tak samo jak opada kurs akcji GameStop, warto zastanowić się czego ta sytuacja nauczyła nas o giełdowej spekulacji.
Warto wiedzieć, że sytuacja na akcjach GameStop nie jest niczym nadzwyczajnym, takie akcje mają miejsce niemal codziennie, z tą różnicą, że tym razem skala owej działalności znacznie wykroczyła poza średnią. Bo poza GameStop, ostrą jazdę w podobnym tonie zanotowały inne podupadłe firmy jak AMC Entertainment (NYSE:AMC), Koss (NASDAQ:KOSS), Express (NYSE:EXPR), Nokia (NYSE:NOK), BlackBerry (NYSE:BB) i kilka innych. Wszystko w tym samym czasie. Co ważne, część tych firm to duże podmioty i potrzeba niemałej siły, aby tak gwałtownie przesuwać kurs.
Wypychanie pump and dump to codzienna praktyka pewnego segmentu giełdowych graczy, skupionych wokół popularnej za oceanem usługi internetowych trading room'ów, gdzie stado owieczek płacących abonament, rozgrywa spółki za swoim mentorem. W strefie ich zainteresowań znajdują się małe groszowe spółeczki o niewielkiej ilości akcji w obrocie i małej kapitalizacji, gdzie stosunkowo łatwo można manipulować kursem, tj. sztucznie stworzyć popyt i wywołać lawinę wzrostu. Impulsem do wzrostu może być byle jaki news ze spółki albo... nic. Kiedy już spółka ruszy na północ zawsze jest tak, że jedni grają na jej dalszy wzrost, a po drugiej stronie stado niedźwiedzi czeka na wyładowanie popytu, aby zająć pozycje krótkie. Nie polecam tego typu zabawy, ryzyko strat jest bardzo wysokie, równie dobrze można iść do kasyna. W przypadku GME różnica polegała na skali. Portal Reddit jest otwarty, na forum WallStreetBets może wypowiadać się każdy i każdy może je czytać. Informacja generuje wielokrotnie większe zasięgi niż płatna usługa wspólnej gry z operatorem wirtualnego pokoju handlowego, skupia dużo większą widownię i generuje powszechną histerię rozemocjowanego tłumu. Media tylko nakręciły spiralę.
W myśl zasady jeden traci drugi się bogaci, sytuacja na GME najpewniej pochłonęła wiele ofiar. W nagłówkach można było przeczytać, że taki czy inny fundusz grający na spadek musiał się poddać i pokryć stratne pozycje (odkupić pożyczone akcje po wyższje cenie - zasada krótkiej sprzedaży), paradoksalnie przyczyniając się do dalszych wzrostów. Okrzyknięto to w kategoriach 'sukcesu', nadzwyczajnej i niespotykanej wcześniej sytuacji. Jednak mało kto zainteresował się faktem, ilu drobnych detalicznych graczy straciło olbrzymie pieniądze i wysadziło swoje rachunki w powietrze (nierzadko doprowadzając do debetu np. po tzw. halcie). Skupiono się na fakcie, że Robinhood i inni czołowi brokerzy wprowadzili ograniczenia w zakresie handlu określonymi symbolami, celem ochrony dużych graczy z Wall Street. Dziennikarze z Twittera demonizowali decyzje domów maklerskich, oskarżając ich o manipulacje. Ja mam inne zdanie na ten temat.
W przeciwieństwie do dziennikarzy i komentatorów oglądających handel akcjami GME z boku, miałem przyjemność być w samym środku wydarzeń. Poza działalnością redaktorską na łamach 'Paszportu', zawodowo zajmuję się handlem akcjami. W ciągu ostatnich dni zrealizowałem setki transakcji na spółce w okresie apogeum zmienności, kiedy cena potrafiła zmienić się o kilkadziesiąt dolarów w ciągu zaledwie kilku minut. Mało kto jest w stanie psychicznie wytrzymać takie przeciążenia. Rozgrywanie takich akcji bez przygotowania, bez konkretnej strategi, świadomości olbrzymiego ryzyka, bez specjalistycznych narzędzi i dostępu do głębi rynku, to proszenie się o ciężkie i nieodwracalne straty na rachunku. O zysku lub stracie nierzadko decydowały ułamki sekund. Intensywny handel akcjami GME pozwolił rozwinąć mój trading na nowy poziom, jednak mam za sobą doświadczenie i opracowane modele gry. Innymi słowy wiem co robię, czego nie wie większość detalicznych graczy. Stąd też w pełni poparłem decyzję o ograniczeniu handlu akcjami spółki w szczycie zmienności, aby także chronić drobnych ciułaczy przed armagedonem. A i tak większość straciła pieniądze. Zawsze jest tak samo.
Podsumowując, szarańcza z Reddita istotnie wywołała ruch na niespotykaną dotąd skalę. To kolejna podobna historia po wcześniejszej manii związanej z blockchainem czy marihuaną. Gdyby gra na giełdzie była tak prosta, nie byłoby elektryków, sprzedawców i spawaczy, bo wszyscy woleliby zarabiać na akcjach sztucznie pompowanych spółek. Jednak pewne znaki na niebie wskazują, że spekulacyjna wolna amerykanka może w przyszłości zostać zapięta na krótką smycz, co związane jest ze zmianą na stanowisku szefa SEC (komisji papierów wartościowych) w osobie Gary'ego Genslera, nominowanego przez prezydenta USA Joe Bidena. Gensler jest raczej surowym konserwatystą i raczej nie pochwala samozwańczej grupy z internetowego forum, która wprowadza zamęt na parkietach w Nowym Jorku.