Czy pracodawca może mieć problem z zatrudnieniem osoby ambitnej, wykształconej, kreatywnej, elastycznej, gotowej do zmiany miejsca zamieszkania oraz doskonale orientującej się w nowinkach technologicznych w tym potrafiącej bez problemu obsługiwać urządzenia elektroniczne? Okazuje się, że tak. Dlaczego? Wszystkie te cechy należą do pokolenia "Y" nazywanego również "millenialsami", które pomimo swoich zalet kojarzy się raczej negatywnie - o tym jednak opowiem w dalszej części artykułu.
Zaczynając od początku - w minionym czasie na łamach naszego portalu mogliście przeczytać kilka artykułów związanych z globalizacją, tak też będzie tym razem, jednak spokojnie - nie zamierzam Was tą globalizacją zanudzać. Skąd więc ta wzmianka? Gdyby nie globalizacja, o pokoleniu "Y" moglibyśmy dziś nie mówić. Millenialsi to osoby urodzone między przełomem lat 70/80, a końcem lat 90. ubiegłego wieku. Dorastały więc wraz z rozwojem technologicznym i postępującą globalizacją, a więc do pracy w międzynarodowym środowisku są jak najbardziej przygotowane. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że to globalizacja jest "matką" tegoż pokolenia, której "zawdzięczają" wymienione na początku artykułu cechy, czy też umiejętności. Nie ukrywajmy, jeśli mielibyśmy porównać rówieśników z pokolenia "X" i "Y", to ci drudzy posiadaliby dużo większą przewagę nad tymi pierwszymi Skąd więc ten "negatywny wydźwięk"?
Wynika to przede wszystkim z tego, iż pokolenie to kojarzy się z osobami roszczeniowymi. Dla millenialsów ważne jest, aby pracodawca zapewnił im możliwości rozwoju personalnego i zawodowego, w samym miejscu pracy powinna panować dobra, przyjacielska atmosfera, ważne jest również, aby w tej pracy nie zostawać po godzinach. Jeżeli te (i inne) warunki nie zostaną spełnione pracownik nie będzie miał problemu tej pracy zmienić ponieważ będzie cechował się również niecierpliwością oraz brakiem lojalności, co spowodowane jest wysoką samooceną i przekonaniem o własnej, wysokiej wartości. Pracodawcy póki co takie osoby zatrudniają niechętnie, jednak jeśli spojrzymy na to, w jaki sposób porozumiewają się z odbiorcami (portale społecznościowe, zachęcanie do ściągania aplikacji firmowych, używanie kodów QR itd.) to zauważymy, że ich targetem są właśnie osoby w młodym wieku.
Konfrontacja pracodawca vs. "igreki" wydaje się być jednak nieuchronna - według raportu Deloitte'a za niespełna 10 lat znakomitą część siły roboczej (aż 75 procent) będą tworzyć właśnie miellenialsi. Nasuwa się więc pytanie co powinna zrobić firma, aby stać się dobrym miejscem do pracy dla osób z innego pokolenia? Ciekawym pomysłem wykazał się Rob Nichols - CEO American Bankers Association, chcąc przyciągnąć osoby z pokolenia "Y" do pracy w sektorze bankowym zaproponował pomoc w spłacie studenckich kredytów, które w USA znajdują się obecnie na bardzo wysokim poziomie. Jeszcze ciekawszym pomysłem wykazał się Netflix - za urodzenie dziecka bądź jego adopcje proponuje pracownikom rok urlopu. Co poza tym? Na topie wydaje się być elastyczny czas pracy, tzw. "home office", a więc praca zdalna z miejsca zamieszkania, czy też tworzenie wydzielonych w firmach miejsc rozrywki - to wszystko ma zapobiegnąć wkradającej się nudzie, czy też monotonni, ale i tego nie można nazwać receptą na sukces. Wykładający na University College London, dr. Tomas Chamorro-Premuzic dostrzega, iż przed 2000 rokiem młodzież chciała wiązać swoją ścieżkę kariery z takimi firmami jak wspomniany wcześniej Deloitte, JPMorgan (NYSE:JPM) lub GE (NYSE:GE). Dzisiejsze pokolenia chcą pracować u międzynarodowych gigantów z sektora IT takich jak Apple (NASDAQ: AAPL), Google (NASDAQ: GOOG), czy Facebook (NASDAQ: FB). Zauważmy, że produkty bądź usługi trzech ostatnich firm skierowane są głównie do osób w młodym wieku, a więc może pokolenie "Y" niejako utożsamia się z tymi firmami i chciałoby być jego częścią. Jak będą funkcjonowały te i inne firmy dowiemy się za 10-15, może 20 lat, kiedy iksy będą musiały ostatecznie ustąpić igrekom.