Pierwsze sesje 2019 roku przyniosły solidne turbulencje. Zmienność, emocje i dramaturgia - trzeba zapiąć pasy, ponieważ wszystko jest możliwe. Witamy na Wall Street w Nowym Roku.
Pierwsza sesja w 2019 roku zapowiadała się bardzo słabo, gdy szeroki rynek S&P500 (NYSE:SPY) ruszał z 1,5 proc. minusa, mając niejako w cenach mierny odczyt wskaźnika PMI dla przemysłu w Chinach, który spadając poniżej 50 pkt (co w praktyce sygnalizuje tendencję w kierunku recesji w tym kraju) wywołał lawinę spadków na całym świecie. Niskie otwarcie stało się dobrą bazą dla byków, którzy po raz kolejny 'wyciągnęli' indeksy spod wody na końcowy dzwonek, harując niczym woły przez całą sesję. Równolegle trwał duży ruch na rynku obligacji, których rentowność wskutek dużych zakupów spadła do 2.65 proc., czyli najniższego poziomu od niemal roku.
Kiedy kupujący gratulowali sobie dobrze wykonanej pracy na inaugurującej sesji Nowego Roku, trupa z szafy wyrzucił Apple (Nasdaq:AAPL), komunikując już oficjalnie, że solidnie przeliczyli się z prognozami sprzedaży za IV kwartał, tym samym obniżając prognozy przychodów do kwoty 84 mld USD. Dla zobrazowania - to blisko 10 mld USD mniej niż zakładały obowiązujące szacunki (89-93 mld USD od spółki czy 91,5 mld USD według konsensusu rynku). Kiedy topowa spółka wagi ciężkiej publikuje tak rozbieżną uaktualnioną prognozę, reakcja rynku musi być stanowcza i bezlitosna. I taka właśnie była. Apple w czwartek został ukarany przez inwestorów przeceną ponad 9 proc., a wraz z 'sadownikami' czerwienią zalał się cały rynek (Nasdaq spadł ponad 3 proc.). Analitycy wskazują, że problemy Apple mają swoje podłoże w zwalniającym rynku chińskim, jednak nie da się ukryć, że nowe iPhone'y, które stanowią lwią część biznesu spółki, nie zyskały uznania w oczach konsumentów, głównie z uwagi na wysoką cenę i niewiele innowacji w stosunku do zeszłorocznego modelu i po prostu sprzedają się dużo gorzej od oczekiwań.
Obraz rozpaczy tego dnia dopełniła opublikowana wartość wskaźnika przemysłowego ISM, który wyniósł zaledwie 54,1 pkt (wyraźnie poniżej konsensusu 58 pkt), zawiodły także dane sprzedaży z rynku motoryzacyjnego, przeceniając spółki z tego sektora.
Przełom przyniosła sesja piątkowa z danymi z amerykańskiego rynku pracy i przemówieniem Jerome Powella w rolach głównych. Według Biura Statystyki Pracy, w grudniu sektory pozarolnicze wygenerowały aż 312 tys. nowych etatów. Liczba ta przerosła wszelkie oczekiwania, niemal podwajając prognozowaną wartość 178 tysięcy. Lepiej od oczekiwań wypadła dynamika płac - stawka godzinowa wzrosła o 3,2 proc. (oczekiwano 3,0 proc.), natomiast nieoczekiwanie wzrosła stopa bezrobocia z 3,7 proc. do 3,9 proc. Tak mocne dane ustanowiły zieloną bazę na początek sesji, jednak to poranne przemówienie szefa Fed-u, z którego rynek wyczytał złagodzenie retoryki i większą elastyczność Rezerwy Federalnej w realizacji polityki monetarnej, wywołało prawdziwą euforię zakupów na parkiecie (Nasdaq + 4,28 proc.). Upraszczając przekaz - istnieje duże prawdopodobieństwo, że amerykański bank centralny wyhamuje z kolejnymi podwyżkami stóp procentowych (a więc kosztu pieniądza). Komentatorzy nie mają wątpliwości - Powell niejako ugiął się pod długofalowymi naciskami lobby finansowego oraz administracji rządowej z prezydentem Trumpem na czele (otwarcie krytykuje Powella, którego zresztą sam powołał na to stanowisko, za szkodliwą dla gospodarki USA politykę monetarną) i dał rynkowi to, co ten chciał usłyszeć.
W skali skróconego tygodnia ETF na Dow Jones (NYSE:DIA) wzrósł o 1,31 proc., S&P500 (NYSE:SPY) o 1,74 proc. Przoduje Nasdaq (Nasdaq:QQQ) z wynikiem 2,08 proc. na plusie.