Prezydent USA Donald Trump kolejny raz pokazał, że jest skłonny poświęcić ludzkie życie dla wyników w sondażach i publicznych wystąpień. W obliczu narastających protestów po zabiciu czarnoskórego George'a Floyda zaczął zeszły tydzień od mianowania samego siebie "prezydentem prawa i porządku". Zaraz potem wysłał wojsko z gazem łzawiącym i gumowymi kulami, by pozbyć się pokojowo protestujących mieszkańców Waszyngtonu z Lafayette Park - lokacji często wybieranej na miejsce protestów. Według oficjalnej wersji prezydent chciał oczyścić obszar wokół kościoła znajdującego się po drugiej stronie parku, aby zrobić sobie przy nim sesję zdjęciową. Na zdjęciach trzymał zamkniętą i odwróconą do góry nogami biblię, a zapytany, czy jest jej posiadaczem, powiedział, że jest to "jakaś" biblia. Wraz z protestującymi usunięty został także pracujący w kościele pastor.
Na nagraniach ze stolicy Stanów Zjednoczonych widać wojskowe helikoptery i żołnierzy. Waszyngton stał się głównym ośrodkiem działań Trumpa na rzecz tłumienia ogólnokrajowych protestów, ponieważ jego mieszkańcy nie posiadają tych samych praw i ochrony, co Amerykanie z innych stanów. Nie mają gubernatora, który broniłby ich przed postępowaniem prezydenta.
Jak donosi CNN, udział w ataku na protestujących wzięła niezidentyfikowana jednostka ochrony porządku publicznego. Jej funkcjonariusze mieli naruszyć obowiązujące prawo, ponieważ nie posiadali przy sobie widocznych odznak ani innych informacji umożliwiających ich identyfikację. Byli za to bardzo dobrze uzbrojeni.
Warto zaznaczyć, że gdyby Trump był prezydentem jakiegokolwiek innego kraju na świecie, USA potępiłoby jego działania. Mimo to amerykański prokurator generalny William Barr wziął w obronę funkcjonariuszy, którzy rzekomo odmówili wylegitymowania się.
Sytuacja stała się na tyle poważna, że politycy wezwali Trumpa do przestawienia pełnej listy z nazwami agencji rządowych zaangażowanych w brutalne tłumienie protestujących w Waszyngtonie i innych miejscach. Senat USA zamierza przyjąć ustawę, która zobowiązywałaby policję i wojsko do legitymowania się w podobnych przypadkach.
Póki co Donald Trump, "prezydent prawa i porządku", zdaje się nie mieć nic przeciwko nieuzasadnionemu użyciu siły. Okazał ją wobec grupy, która i tak od dawna uciskana jest przez policję i inne służby. W trakcie ataku odbyła się konferencja prasowa w Rose Garden w Białym Domu, podczas której Trump nazwał siebie "sojusznikiem protestujących". Jednocześnie zagroził, że wojsko "zdominuje ulice" miasta, jeśli nie zakończą się "lokalne akty terroru", za które mieli odpowiadać protestujący.
"Jeśli władze miasta albo stanu odmówią podjęcia odpowiednich kroków w celu obrony życia i własności swoich mieszkańców, wykorzystam siły zbrojne Stanów Zjednoczonych i szybko rozwiążę ten problem za nie" - powiedział Trump. - "Moim pierwszym i najważniejszym obowiązkiem jako prezydent jest obrona naszego wspaniałego kraju i Amerykanów."
Sesja zdjęciowa rzekomo nie jest jedyną przyczyną decyzji o oczyszczeniu Lafayette Park. Według doniesień była to próba zatuszowania faktu, że Trump musiał schować się w bunkrze, kiedy protestujący rzucali butelkami i cegłami w kierunku Białego Domu. Rząd federalny próbuje nadać retoryce prezydenta właściwy ton - taki, który nie prowadziłby do bezmyślnej przemocy, ale niektórzy obawiają się, że apel o pokój zostanie przyćmiony przez "osobiste skłonności Trumpa do podżegania".
W międzyczasie wysokiej rangi pracownicy Białego Domu przekonują, że problem rasizmu nie dotyczy amerykańskiej policji.
"Rasizm jest obecny w Stanach Zjednoczonych, ale nie uważam, by cały system egzekwowania prawa miał być rasistowski. Niemniej jednak, rozumiem brak zaufania społeczności Afro-Amerykanów, biorąc pod uwagę ich historię w tym kraju" - powiedział William Barr w wywiadzie dla "CBS".
"Przypisywanie policji systemowego rasizmu to obraza dla wszystkich mężczyzn i kobiet, którzy każdego dnia ubierają mundur i odznakę, ryzykując życie, by chronić Amerykanów" - powiedział tymczasowy sekretarz Bezpieczeństwa Wewnętrznego USA Chad Wolf.
"Mamy złych policjantów, ale w większości to wspaniali ludzie" - powiedział sekretarz Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast USA Ben Carson.
Oczywiście, ignorowanie tak poważniej kwestii, jaką jest wykorzystywanie władzy funkcjonariuszy i branie za cel przedstawicieli mniejszości, może doprowadzić jedynie do eskalacji przemocy, opresji i śmierci.