Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych liczba zgonów z powodu koronawirusa przekroczyła 100 000, prezydent Donald Trump wybrał się na golfa, nakazał władzom stanowych natychmiastowe otwarcie miejsc kultu religijnego i uparcie kontynuował promowanie potencjalnie szkodliwych leków wbrew zaleceniom amerykańskich Centrów Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC).
W celu upamiętnienia 100 000 Amerykanów zmarłych na COVID-19 flagi w całym kraju zostały opuszczone do połowy masztu. Mimo to Trump nie widział nic niestosownego w stwierdzeniu, że liczba zgonów mogła zostać zawyżona tylko po to, by przedstawić go w złym świetle. Poza tym tego samego dnia, po raz pierwszy od wybuchu pandemii prezydent zdecydował się na grę w golfa.
Warto przypomnieć, że jeszcze sześć lat temu Trump regularnie krytykował ówczesnego prezydenta USA Baracka Obamę za granie w golfa w nieodpowiednich okolicznościach. W jednym z potępiających tweetów czytamy: "Uwierzycie, że przy wszystkich tych problemach i trudnościach, jakie stoją przed USA, prezydent Obama spędził dnień na graniu w golfa?" W czasie publikacji tego postu w Ameryce potwierdzono dwa przypadki zachorowania na ebolę.
W sobotę, kiedy wyraźnie przyspieszyło tempo wzrostu nowych zarażeń Nowym Jorku, New Jersey i Connecticut, Trump zatweetował: "Przypadki, liczby i zgony spadają w całym Kraju!"
W zeszłym tygodniu amerykańskie stany otrzymały prezydenckie ostrzeżenie, że jeśli gubernatorzy nie zezwolą na otwarcie kościołów i uczestnictwo wiernych w nabożeństwach, będą musieli liczyć się z konsekwencjami, takimi jak usunięcie ze stanowiska. Jednocześnie nie wolno zapomnieć, że Trump nie ma wystarczającej władzy, by zarządzić takie zwolnienie. Deborah Brix, koordynatorka działań grupy zadaniowej do walki z koronawirusem Białego Domu, nie była zbytnio przychylna nakazowi prezydenta. Biorąc pod uwagę dobro osób z grupy podwyższonego ryzyka, stwierdziła: "Wiem, że domy modlitw chcą chronić [te osoby]... Może nie będą mogły pójść tam jeszcze w tym tygodniu."
Propozycja stanów takich jak Kalifornia, by wybory prezydenckie odbyły się drogą pocztową, spotkała się ze stanowczym sprzeciwem Trumpa, który uważa, że takie rozwiązanie może zostać wykorzystane jako okazja dla oszustów wyborczych. Co ciekawe, w przeszłości zdarzyło się, że Trump sam głosował za przeprowadzeniem wyborów w takiej formie. Teraz dobrze zdaje sobie sprawę, że w jego interesie leży bagatelizowanie ryzyka wynikającego z pandemii koronawirusa.
Niesprawdzone i potencjalnie niebezpieczne "metody leczenia" COVID-19 powoli stają się konikiem prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jedną z najpopularniejszych porad jest zażywanie leku na malarię - hydroksychlorychiny, która zdaniem Trumpa "daje dodatkowy poziom bezpieczeństwa". Niemniej jednak, Agencja Żywności i Leków USA (FDA) ostrzega przez leczeniem koronawirusa tą substancją, wyjaśniając, iż może ona wywoływać poważne skutki uboczne. Badania nie dowiodły, że hydroksychlorychina jest skuteczna przeciwko wirusowi, ale okazało się, że u pacjentów z tą chorobą może zwiększyć ryzyko śmierci.
Ignorując te doniesienia, Trump przytacza wypowiedzi zarażonych osób, którym ten lek miał uratować życie. W zeszłym tygodniu zdradził dziennikarzom, że sam zażywa go w celach profilaktycznych. Mając na uwadze wspomniane wyżej skutki uboczne, można zaryzykować stwierdzenie, że prezydent stwarza tym zagrożenie dla samego siebie.