Mówi się, że na akcjach spółek biotechnologicznych można zarobić miliony w ułamku sekundy, jednak większość spośród tysięcy inwestorów, których poznałem, ma na ten temat inne zdanie. Wystarczy przejrzeć fora internetowe, aby zobaczyć, jak wiele frustracji się z tym wiąże.
Sektor biotechnologiczny jest bez wątpienia bardzo zmienny - i tak już pozostanie. Są to w większości małe spółki o niewielkiej sprzedaży. Pracują one nad nowymi lekarstwami na różne choroby. Oczywiście każda z nich chce opracować preparat, który zmieni świat, jednak na drodze do sukcesu stoi pewna znaczna przeszkoda. Chodzi o Agencję Żywności i Leków (ang. Food and Drug Administration, FDA).
Do FDA należy ostateczna decyzja o dopuszczeniu leku do sprzedaży. Gdy preparat przejdzie przez kilka faz opracowywania, a następnie przez badania kliniczne, zostaje przedstawiony Agencji, która stwierdza, czy można zezwolić na wprowadzenie go na rynek. Właśnie od tej decyzji zależy sukces bądź porażka danej spółki. Jej akcje mogą w ciągu minut osiągnąć niebotyczną cenę albo stać się bezwartościowe.
Z wyżej wymienionych powodów wielu inwestorów, w tym ja, unika sektora biotechnologicznego. Dobrym pomysłem jest za to inwestycja w odzwierciedlający jego notowania fundusz ETF - iShares Nasdaq Biotechnology (NASDAQ: IBB). Daje on większą niezależność od konkretnych spółek, a ponadto w znacznym stopniu oparty jest na akcjach większych przedsiębiorstw o bardziej ustabilizowanej pozycji.
9% funduszu stanowią akcje Amgen (NASDAQ: AMG), zaś kolejne 7% - akcje Celgene (NASDAQ: CELG). Są to dobrze znane spółki, których notowania są dużo mniej zmienne. Mniej znane, a więc wiążące się z większym ryzykiem przedsiębiorstwa mają bardzo niewielki udział w funduszu. Wartość ETF-u może zatem ulegać zmianom, jednak nie jest to instrument, który mógłby wyczyścić inwestorowi konto.