Volatility Index, bo tak brzmi rozszerzona nazwa Indeksu VIX, w języku polskim nazywany jest indeksem zmienności. Analitycy często mówią o nim "indeks strachu". Na parkietach giełdowych funkcjonuje wiele różnorodnych instrumentów finansowych umożliwiających realizację związanych z nimi strategii inwestycyjnych, takich jak ETFy, czy kontrakty futures. W Europie ETFy zadebiutowały na giełdzie londyńskiej - o możliwościach handlu ETFami (w tym ETFami na indeks strachu) pisaliśmy krótko w tym miejscu. Skąd przydomek "strach" i czy rzeczywiście powinniśmy się bać mając do czynienia z tym indeksem?
Indeks powstał w 1993 roku. Z całą pewnością jest obecnie jednym z ciekawszych indeksów funkcjonujących na rynkach finansowych. Uznaje się go za miernik oczekiwań inwestorów co do najbliższych wydarzeń na rynku, które mają wystąpić w ciągu najbliższych 30 dni. Można powiedzieć, iż na jego podstawie inwestorzy opierają swoje oczekiwania co do zmienności indeksu S&P 500, bo właśnie na tym indeksie bazuje formuła indeksu VIX. Wartość tegoż indeksu obliczana jest na podstawie zmienności opcji na wspomniany wcześniej indeks S&P 500. Stąd też nazwa indeks zmienności. Indeks strachu jest ujemnie skorelowany z S&P 500, tzn. kiedy S&P 500 będzie spadał - indeks strachu będzie rósł i odwrotnie. Stąd też przydomek "strach" - jeżeli jest on miernikiem oczekiwań inwestorów i zaczyna rosnąć, możemy wnioskować, iż inwestorzy boją się, że jeden z najważniejszych indeksów na świecie może zacząć spadać, a więc na rynku może stać się coś złego. Czy rzeczywiście tak jest? Weźmy pod lupę kilka przykładów.
Jeżeli przyjrzymy się notowaniom z ostatnich 10 lat zobaczymy względną stabilność i zauważalne zwyżki. Rok 2008 to upadek Lehman Brothers (najwyższy poziom w ciągu analizowanego okresu). Kolejne "skoki" w notowaniach w latach 2010-2011 to problemy finansowe Grecji i tym samym całej UE. Ostatnia z zauważalnych zwyżek to sierpień ubiegłego roku. Co się wtedy stało? Krach na giełdzie chińskiej. O wszystkich tych wydarzeniach pisałem również tutaj przy okazji opisywania globalizacji rynków papierów wartościowych oraz tzw. efektu zarażania. Nawiązując do tego tematu można stwierdzić, iż mimo, że indeks strachu funkcjonuje w oparciu o amerykański indeks S&P 500 to jego gwałtowne zmiany mogą oznaczać gwałtowne wahania na rynkach finansowych nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie.
Indeks ten może więc służyć jako narzędzie pomocne podczas dokonywania inwestycji. Swoje zdanie na temat indeksu zmienności wyraził w zeszłym tygodniu pracujący w Banku Rozliczeń Międzynarodowych - Hyun Song Shin. Według szefa działu analiz Banku Rozliczeń Międzynarodowych na obecną chwilę najlepszym miernikiem strachu i niepewności inwestorów są notowania amerykańskiego dolara, a indeks strachu staje się bezużyteczny. Hyun Song Shin twierdzi, iż na umacnianiu się amerykańskiej waluty nikt nie wygra. Jako że jest to najpopularniejsza w międzynarodowym handlu waluta jej aprecjacja może przyczynić się do spadku popytu na kredyty w dolarach, a w konsekwencji mniejszego zainteresowania również innymi ryzykownymi aktywami. Ponadto ekspert zauważa, iż "w dobie, kiedy wielu kredytobiorców posiada zobowiązania w amerykańskiej walucie, zmiany notowań (w tym rosnący kurs dolara, o którym pisałem tutaj) będą każdorazowo powodować zmiany w bilansie właśnie kredytobiorców" - co oczywiście będzie związane z wzbudzaniem strachu wśród inwestorów.
Czy opinia szefa działu analiz okaże się trafna? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, iż historyczne notowania indeksu strachu niejednokrotnie okazywały się być trafne, a patrząc na obecne notowania nie zapowiadają żadnej katastrofy na rynku.