Dzień Niepodległości w Stanach Zjednoczonych to zdaje się jedno z niewielu świąt o charakterze federalnym, które ma stałą datę w kalendarzu - zawsze odbywa soę 4 lipca. Tego dnia Ameryka jak długa i szeroka, świętuje, grilluje, robi zakupy, chodzi na festyny i ogląda fajerwerki przy National Mall, czyli charakterystycznym pasie zieleni pomiędzy Kapitolem i Memoriałem Lincolna. Giełda nie pracuje.
Amerykanie po raz 243 będą świętować rocznicę uzyskania niepodległości. Obywatele mają silnie zakorzenione wartości niepodległościowe, kochają swój kraj, zawsze i wszędzie otwarcie to manifestują - flagi przed domami to nic nadzwyczajnego, dłoń na sercu, gdy wybrzmiewa hymn czy zakupy wszelkich gadżetów jak koszulki, talerzyki oraz żywność z motywem flagi Stanów Zjednoczonych. O ile (chyba zawsze) pozytywne nastawienie w kurtuazyjnej rozmowie w kolejce do kasy w Walmart, typu 'Hey, How are You?' - 'Yeah, I'm fine' jest trochę na pokaz, o tyle manifestacja miłości do kraju oraz przekonanie o tym, że Stany Zjednoczone to najlepsze miejsce do życia (nawet jak nie byli za granicą), jest już całkowicie szczere i prawdziwe. W okolicach 4 lipca patriotyzm rozlewa się na ulice niczym rzeka przeżywająca kumulację fali powodziowej.
Waszyngton, jako stolica kraju, staje się naturalnym centrum niepodległościowego święta. W tym roku jednak uroczystości mają przebiegać w nieco odmiennym charakterze, niż to zwykle ma miejsce. Prezydent Donald Trump zapowiedział na portalu Twitter, że władze planują paradę wojskową i myśliwce nad miastem, aby móc zaprezentować 'najsilniejszą i najmocniej zaawansowaną armię na świecie'. Dodatkowo podczas przemówienia prezydentowi towarzyszyć ma gwardia honorowa i kompania reprezentacyjna. Odbędzie się również pokaz fajerwerków jakich jeszcze Ameryka nie widziała na oczy. Ma być z 'pompą'. Czyżby to efekt częstych spotkań Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem?
Dziennikarzom nieprzychylnym prezydentowi pomysł Trumpa, delikatnie mówiąc, nie przypadł do gustu. Nowa forma obchodzenia Dnia Niepodległości zawierająca tak silne akcenty polityczne i militarne jest ich zdaniem niespójna z tradycją. Defilady wojskowe według dziennikarzy CNN to domeny reżimów i dyktatorów, którzy chcą za wszelką cenę pokazać światu, że ich kraj jest silny, tak jak oni sami. Ameryka nie musi manifestować swojej militarnej potęgi, wszyscy to doskonale wiedzą. Problem w tym, że w świat zostanie wysłany zupełnie odmienny przekaz medialny niż do tej pory. Kojarzący się z tym, z czym nie powinien. 'Trump o tym wie i jest tym zafascynowany' - komentuje Chris Cillizza z CNN.