W sierpniu jeden z inżynierów Google (NASDAQ: GOOGL) opublikował w wewnętrznej sieci dokument, w którym wyraził dyskryminujące kobiety poglądy. Niedawno ujawniono zaś wyniki analizy wynagrodzeń przeprowadzonej przez pracowników koncernu. Okazało się, że płace kobiet są zaniżone w stosunku do pensji mężczyzn.
Z utworzonego przez pracowników Google arkusza kalkulacyjnego wynika, że poszkodowane są przede wszystkim panie na średnim szczeblu kariery. Zarabiają one średnio o 6% mniej niż mężczyźni na takich samych stanowiskach, co daje 11 tysięcy dolarów różnicy w skali roku. Analiza objęła również wysokość premii: w sumie mężczyźni otrzymali o 15 tysięcy dolarów więcej niż kobiety.
Powyższe dane są co najmniej rozczarowujące. Odzwierciedlają one jednak tylko ułamek rzeczywistości panującej zarówno w Dolinie Krzemowej, jak i poza nią. Niesprawiedliwość i stronniczość są w wielu firmach na porządku dziennym. Od pewnego czasu te negatywne określenia kojarzą się również z Google.
Oskarżenia o dyskryminację ze względu na płeć to nie jedyny problem giganta - zarzuca się mu także wykorzystywanie silnej pozycji rynkowej w celu ochrony własnego wizerunku, czyli działania antykonkurencyjne, których tak stanowczo się wypiera. Niedawno prezes Google Eric Schmidt wymusił na szefie organizacji New America zwolnienie badacza, który skrytykował liberalną politykę firmy. W efekcie zlikwidowany został cały prowadzony przez niego zespół.
Podobną historię ujawnił niedawno dziennikarz dwutygodnika Forbes:
W 2011 r. napisałem artykuł o tym, jak Google zaniża pozycje wydawców w wynikach wyszukiwania, odmawiając umieszczenia na ich stronach przycisku Google+. Firma zmusiła moich przełożonych do jego usunięcia, sugerując, że w przeciwnym razie zasięg Forbes zostanie ograniczony. Zdjęliśmy więc artykuł z serwisu, a wkrótce zniknęły nawet wersje zapisane w pamięci podręcznej.
Jakby wizerunkowych koszmarów było mało, w ubiegłym miesiącu Google usunął ze Sklepu Play aplikację Gab, wyłączył reklamę przeglądarki Vivaldi w systemie AdWords i zablokował możliwość korzystania z Google Docs przy użyciu Opery.
Harold Feld z organizacji Public Knowledge stwierdził, że powinno być jasne, że koncern nie może dyskryminować marek, z którymi nie współpracuje.
Poruszone powyżej kwestie są niezwykle problematyczne z trzech względów. Po pierwsze, działania antykonkurencyjne skutecznie hamują innowacyjność wśród start-upów, przez co konsumenci mają ograniczony wybór produktów.
Po drugie, negatywne opinie krążące o Google z pewnością zniechęcają inwestorów, którzy starają się unikać kontrowersji i problemów prawnych. Widać to na wykresie spółki - na początku sierpnia cena akcji zaczęła spadać.
Po trzecie, na polityce Google wzorują się inne firmy z Doliny Krzemowej i całego świata. Nie można dopuścić, by dyskryminacja stała się normą. Jeśli takie zachowania będą się powtarzać, akcjonariusze zareagują ostro.