Minęły już czasy, w których uczniowie pilnie notowali w grubych zeszytach, zapamiętywali liczne wzory i rozwiązywali skomplikowane zadania matematyczne, pisząc na kartkach - teraz w klasach szkolnych zadomowiły się narzędzia Google.
Dwa lata temu Chromebooki, czyli laptopy z systemem operacyjnym Google Chrome OS, stanowiły połowę urządzeń kupowanych przez szkoły. Obecnie odsetek ten jest jeszcze wyższy, co ma odzwierciedlenie w statystykach wielu aplikacji, w tym Google Classroom, Google Docs czy Gmail. Jest to efekt coraz bardziej intensywnych dążeń do prześcignięcia innych gigantów technologicznych, takich jak Microsoft czy Apple, nie tylko pod względem liczby sprzedanych produktów, ale również strategii edukacyjnych, które mają na celu pozyskanie wiernych konsumentów wśród uczniów.
Strategia Google polega na zmianie struktury celów kształcenia: uczniowie mają skupić się na rozwijaniu kompetencji komunikacyjnych oraz kreatywności, uczyć się pracy zespołowej i rozwiązywania problemów zamiast zapamiętywać informacje, które można z łatwością uzyskać, korzystając z komputera bądź systemu algorytmicznego.
Jonathan Rochelle, kierownik zespołu Google zajmującego się aplikacjami edukacyjnymi, przedstawił tę wizję podczas ubiegłorocznej konferencji branżowej. Nawiązując do własnych dzieci, stwierdził: "Nie potrafię im wyjaśnić, do czego przydadzą się im równania kwadratowe. Nie wiem, po co się ich uczą".
Poprzez unikalne, połączone ze sobą platformy do udostępniania informacji, które sprzyjają pomysłowości i kreatywności, Google tworzy kulturę dzielenia się plikami i utrzymywania przejrzystości, co ma zagwarantować, że uczniowie będą korzystać z produktów firmy również po zakończeniu edukacji. Proces ten wspierają także szkoły, które zachęcają uczniów do przekształcenia kont wykorzystywanych w klasie w osobiste konta Gmail, dzięki czemu zawsze mają oni dostęp do swoich zadań i materiałów. Google stworzyło ponadczasowy produkt.
Właśnie ta ponadczasowość, jak również genialny marketing, polegający m.in. na zapewnianiu uczelniom darmowych pakietów Gmail i Google Docs oraz kontakcie z nauczycielami w ramach wyspecjalizowanych grup, przyczyniły się do niesamowitego rozwoju przedsiębiorstwa w ciągu ostatnich pięciu lat. Cena akcji Alphabet, spółki matki Google wartej obecnie 652 mld dolarów, wzrosła już o ponad 400% i stale idzie w górę. Dzięki temu, że Google wyspecjalizowało się w branży edukacyjnej i skutecznie rywalizuje z Microsoftem, proponując tańsze Chromebooki, Alphabet stanowi bezpieczną i atrakcyjną inwestycję.
Niemniej jednak rewolucja, jakiej dokonuje Google, nie uniknęła krytyki. Wielu wątpi w wizję wykorzystywania technologii w szkołach jako narzędzia, które ma zapewnić wszystkim równe szanse, postrzega ją natomiast jako plan opracowany przez Dolinę Krzemową dla jej własnych korzyści. Według jednego z analityków aplikacji edukacyjnych takie podejście sprawia, że "w centrum nauki znajduje się technologia, a nie uczeń. Pomija się wówczas inne aspekty zapewniania wszystkim równych szans, jak chociażby liczbę uczniów przypadających na jednego nauczyciela".
Google udowodniło już jednak, że potrafi sobie radzić z krytyką. Podczas testów nowej aplikacji Google Classroom w szkołach w Chicago przedsiębiorstwo współpracowało (i niejednokrotnie ścierało się) z autorytetami w dziedzinie nauczania, m.in. z Margaret Hahn, byłą kierowniczką 299 Okręgu Szkolnego Chicago ds. zmian technologicznych, aby upewnić się, że wszystkie pominięte wcześniej kwestie zostały uwzględnione. Obecnie z Google Classroom korzysta około 15 milionów uczniów szkół podstawowych i średnich w całych Stanach Zjednoczonych.