Multiprzedsiębiorstwo General Electric (NYSE: GE) zna cały świat, niemal każdy mieszkaniec globu kojarzy charakterystyczne logo tego amerykańskiego giganta. Ostatnie miesiące pokazują, że GE to raczej gigant na glinianych nóżkach. Wyniki firmy pogrążają kurs akcji, który jest na najniższych poziomach od 2011 roku.
Skalę problemu ukazują suche fakty. GE, które w tym roku straciło na wartości ponad 40%, wchodzi w skład indeksu Dow Jones (Nyse: DIA) okupującego obecnie szczyty hossy. Firma jest w permanentnym trendzie spadkowym, który wyraźnie przyspieszył w październiku, gdy inwestorzy negatywnie zareagowali na kolejne wyniki kwartalne oraz w bieżącym tygodniu, tym razem po informacji o obniżce prognoz finansowych na kolejny kwartał i cięciu dywidendy, którą firma wypłaca nieprzerwanie od 1899 roku. Kurs runął o ponad 7% i był to najmocniejszy jednodniowy spadek od czasów kryzysu w 2009 roku.
Nie jestem specjalistą od analizy fundamentalnej, ale widzę, że amerykański symbol przemysłowej i technologicznej dominacji ma jeden poważny problem - prowadzi działalność na olbrzymią skalę, generuje ogromne przychody, tworzy gigantyczne koszty i zarabia za mało kasy. Tyle można wyczytać z raportów.
Serial kłopotów GE trwa już od miesięcy. Podczas lipcowego odczytu słabych wyników, inwestorzy również zareagowali dość nerwowo (na wykresie widać lukę). W firmie uruchomiono proces restrukturyzacji i zmiany w zarządzie. Działającego z rozmachem (w sensie "na bogato" - choćby historie z dwoma samolotami) Jeffa Immelt'a, który pełnił funkcję CEO GE od 2001 roku i przeprowadził firmę przez globalny kryzys, 1 sierpnia zastąpił John Flannery, wcześniej CEO GE Healthcare. Kiepskie perspektywy przedsiębiorstwa nie spodobały się także Warren'owi Buffett'owi, którego fundusz Berkshire Hathaway sprzedał niedługo później, warte ponad 300 mln $ posiadane akcje General Electric. To również symbol końca pewnej epoki. Nowy prezes zdecydowanie zaznacza, że nastąpi ograniczenie działalności, co w praktyce oznacza "ewakuację" firmy z nierentownych branż takich jak surowce, przemysł kosmiczny, koleje czy bankowość, które są kulą u nogi, bo generują duże koszty. W praktyce oznacza to kilkuletni proces reform, a i tak trudno przewidzieć ich skuteczność.
Ta wyjątkowa spółka znalazła się na wyraźnym zakręcie. Analitycy fundamentalni wskazują, że GE stało się ofiarą własnej wielkości i rozdrobnienia branżowego, a zarządzający poszczególnych gałęzi nie potrafili wystarczająco dobrze dostosować swoich biznesów do zmian na rynku. Świat zdecydowanie przyspiesza, a GE gdzieś powoli z dużym poślizgiem reaguje na te zmiany, co przy tak ogromnej skali to raczej normalne zjawisko. Przed nowym prezesem arcytrudne zadanie. Inwestorzy są raczej skazani się na oglądanie dalszego spadku ceny akcji. Przestawianie takiego giganta na właściwe tory będzie trwało latami.