Giełda nowojorska obfituje w debiuty nowych spółek. Niektóre są mało znaczące, inne bardziej. Od czasu do czasu zdarzają się debiuty duże (NYSE: ATUS), czy spektakularne i medialne (NASDAQ: SNAP). Każda taka data wejścia nowej spółki na giełdę przykuwa uwagę większości traderów. Dlaczego więc daytraderzy tak lubią IPO?
Składa się na to kilka czynników. Takich jak nowość, wzmożony wolumen, brak bądź mniejsza niż zwykle ilość grających komputerów, większe wahania ceny, a także stosunkowo dobrze czytelna drabinka zleceń.Informacja o IPO jest ogólnie dostępna i notowana w kalendarzach przez większość uczestników rynku - instytucje, trading roomy czy zwyczajnych inwestorów indywidualnych. Niektórzy daytraderzy (jeśli nie większość) nawet nie wiedzą, czym trudni się debiutująca spółka, jest ona tylko kolejnym walorem do zagrania, chyba, że jest to debiut o dużym rozmachu medialnym. Nie trzeba szukać spółki w skanerach. Jest pewne, że część posiadaczy papierów będzie chciała je zbyć zaraz po debiucie bez względu na osiągnięty wynik, a inni kupić lub pożyczyć na krótko. Im większa oferta, tym ciaśniejszy tłum chętnych do zagrania.
Spółki wchodzące na giełdę to przede wszystkim wzmożony wolumen, a więc większa płynność. W przypadku ofert z najwyższej półki (NASDAQ: SNAP) pierwsze godziny czy dni handlu to ogromna skala wymiany papierów, a także duże, często niespodziewane, wahania ceny. To również duże zagrożenia, gdyż przy milionowych w skali sesji wymianach, trudno traderowi prawidłowo ocenić setupy, bo w zasadzie nie występują. Taśma zleceń jest nieczytelna dla ludzkiego oka. Często o wyniku decyduje nie analiza, a szczęście. Daytraderzy wchodzą do gry po pewnym czasie - na przykład po kilku dniach, gdy sytuacja się nieco uspokoi i zmniejszy się zagrożenie utraty pieniędzy.
Ale nie zawsze tak jest. W dniu wejścia na giełdę największego IPO z czerwca - Altis (NYSE: ATUS), traderzy z biura, w którym wówczas przebywałem, wchodzili do gry już w drugiej połowie sesji. Rynek bardzo szybko się wyładował z emocji, wystarczyło zaledwie kilka godzin, aby zacząć szukać na drabinie zleceń momentów wejścia w rynek. Na drugi dzień i podczas następnych sesji, po wzmożonym handlowaniu nie było większego śladu.
Jako trader indywidualny preferuję zdecydowanie IPO średnich i mniejszych wielkości. Spółki średnie nie zbierają na parkiet tłumów, cena przemieszcza się wolniej i jest bardziej czytelna na drabinie zleceń. Poziomy cenowe nie są tak mocno zabudowane, a to pozwala wygenerować silniejszy ruch kursu. To również stanowi pewne zagrożenia, gdyż pomimo sygnałów z taśmy o możliwości popełnienia ruchu w oczekiwanym przez tradera kierunku, ktoś inny może jednym większym zleceniem "wybrać" wszystko i przesunąć cenę o wiele poziomów w drugą stronę.
Jest oczywistym, że nie wszystkie IPO wywołują duże emocje. Kiedy na parkiecie jest niewielu chętnych do handlowania akcjami, a spółka od początku notowań zachowuje się sennie i nie rokuje na aktywne granie, daytraderzy spychają taki walor na stockwatch i jeśli w ciągu kilku dni sytuacja nie ulegnie poprawie, jest usuwany. Może kiedyś wróci do gry, gdy zostanie odnaleziona przez skaner.
Nie zmienia to faktu, że na niektórych świeżo notowanych na giełdzie spółkach można grać przez wiele dni i zarabiać pieniądze. Tak było choćby na niewielkiej spółce Henderson Group (NYSE: JHG) (debiut z końca maja), na której graliśmy prawie codziennie, niemal przez cały czerwiec. Dla daytraderów zarabiających na niewielkich ruchach ceny, takie spółki to skarb - po bliższym poznaniu pozwalają zarobić niemal każdego dnia.
Warto śledzić debiutujące spółki, z uwagi na powyższe czynniki stanowią one bardzo dobre instrumenty do grania. Daytraderzy jak i całe biura traderskie z niecierpliwością czekają na nowe spółki, bo to zawsze okazja na zarobienie dolarów przy niemal równych szansach każdej ze stron.