Donald Trump nie przestaje zaskakiwać. Tym razem ofiarą decyzji prezydenta został dyrektor FBI James Comey.
Amerykanie nadal są w szoku po kontrowersyjnym i nagłym zwolnieniu Comeya przez Trumpa 9 maja. Wątpliwości budzi jednak nie tylko sam fakt, ale również okoliczności. Dyrektor FBI stracił pracę, podczas gdy nadal w toku jest dochodzenie dotyczące rosyjskich powiązań w kampanii Trumpa. Jak do tego doszło?
Dochodząc do sedna całej sprawy, należy zrozumieć, że relacje obu panów należą do dosyć zagmatwanych. Aby dowiedzieć się dlaczego, należy sięgnąć pamięcią do listopada 2016, okresu przed wyborami prezydenckimi. Jak pamiętamy, Donald Trump sensacyjnie pokonał Hillary Clinton i został 45. Prezydentem USA. Nie brakowało jednak głosów, że umożliwił mu to właśnie Comey, który tuż przed wyborami oznajmił, że śledztwo w sprawie wysyłania służbowych e-maili z prywatnego konta Clinton zostanie wznowione. Demokraci wskazywali później, że miało to kluczowe znaczenie dla wyniku wyborów i zarzucali, że Comey zrobił to celowo. Trump był wtedy pełen zachwytów dla dyrektora, pochwalając jego odwagę i zdecydowanie, mimo że, jak sam mówił, wcześniej nie był jego fanem.
Następnie, już w lutym i marcu bieżącego roku doszło do paru pomniejszych starć między Trumpem i Comeyem. Po kontrowersjach związanych z powiązaniami doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Michala Flynna z Rosją (i w konsekwencji jego rezygnacji) Trump poprosił ponoć, żeby FBI nie interesowało się sprawą. Kolejnym starciem były sugestie obecnego prezydenta, jakoby poprzedni, Barack Obama, założył podsłuch na telefon tego pierwszego. Comey zdecydowanie zdystansował się od tego stwierdzenia.
Jednak najważniejsze miało dopiero nadejść. 20 marca dyrektor FBI potwierdził, że prowadzi on dochodzenie w sprawie powiązań Rosjan z kampanią Trumpa. Relacje wyraźnie się pogarszały, jednak prezydent robił dobrą minę do złej gry, sugerując, że nadal wierzy w Comeya. Niewygodna dla obu panów ciągle była też sprawa wpływu dyrektora na wynik wyborów; Trumpa wyraźnie irytowało (i wciąż irytuje) sugerowanie, że to Comey zapewnił mu wygraną. Sam szef FBI przyznał, że fakt, iż mógł mieć wpływ na rozstrzygnięcie elekcji ,,przyprawia go o mdłości".
W końcu balon pękł. 9 maja Trump zwolnił Comeya. Rzecznik prasowy Białego Domu poinformował, że na decyzję prezydenta duży wpływ miała rekomendacja Prokuratora Generalnego Jeffa Sessionsa, jednak sam Trump temu zaprzeczył, zapewniając, że myślał o zwolnieniu szefa FBI już od samego początku i była to jego samodzielna decyzja. Jako usprawiedliwienie swojej decyzji podał fakt, że Comey stracił zaufanie wszystkich, zarówno Republikanów, jak i Demokratów. Trump obiecał następnie, że powoła następnego szefa i przywróci prestiż i dawny blask tej organizacji.
Jakby tego było mało, same okoliczności również były dosyć specyficzne, bowiem Comey dowiedział się o swoim zwolnieniu... z telewizji. Świadczy to tylko o tym, jak nagła i zaskakująca była to decyzja.
Trump już po podjęciu decyzji wysłał także do szefa FBI list, w którym wyjaśnia swoje racje. Trudno jednak doszukać się tam konkretów, raczej potwierdzenie tego, co było wiadome już wcześniej.
Cała sprawa owiana jest dosyć niepokojącą atmosferą, ponieważ Trump zwyczajnie zwolnił człowieka, który prowadził w sprawie jego i jego sojuszników dochodzenie. Demokraci sugerują, że jest to dowód na potwierdzenie bliższych relacji prezydenta z Rosją i nawołują do impeachmentu, czyli odwołania Trumpa. Sytuację pogarsza fakt, że osoba rekomendująca zwolnienie Comeya, czyli wspomniany wcześniej Jeff Sessions, także jest podejrzewany o bliższe kontakty z Rosją, szczególnie z rosyjskim ambasadorem w USA Siergiejem Kisljakiem.
Sytuacja jest niezwykle gorąca, a coraz częściej możemy usłyszeć pod adresem Donalda Trumpa najcięższe zarzuty. W tym wypadku wyznaczenie kolejnego szefa FBI (mówi się o bliskim Trumpowi Rudym Giulanim i Chrisem Christie) wydaje się mniejszym problemem prezydenta i może przejść bez szerokiego echa.