Pisaliśmy już o rurociągu Dakota Access, który dosłownie i w przenośni podzielił Stany Zjednoczone. Sytuacja nieco uspokoiła się po braku zgody Korpusu Inżynieryjnego Armii Stanów Zjednoczonych. Budowa została wstrzymana. Sytuacja obecnie nabiera jednak rozpędu, po tym jak urząd prezydenta objął Donald Trump, a na pierwszy plan wysuwa się jeszcze jeden rurociąg.
Donald Trump nie próżnuje. Po objęciu urzędu 20 stycznia wydał już dekrety prezydenckie m.in. o zniesieniu Obamacare, wypowiedzeniu TPP (czyli Transpacyficznej umowy o wolnym handlu), o czym szerzej pisaliśmy w naszym artykule, czy też zmodyfikowaniu prawa aborcyjnego. Jednak równie ważną i gorącą kwestią jest decyzja Trumpa dotycząca rurociągu w Dakocie.
Przypomnijmy: rurociąg wzbudzał tyle kontrowersji, bo zakładano, że będzie przebiegał blisko rezerwatu Siuksów. Protesty, niekiedy z udziałem przemocy, trwały wiele miesięcy, jednak sytuacja zwolniła dopiero po wspomnianym już wecie Armii. Od tamtego czasu nastąpiła jednak zmiana prezydenta: Baracka Obamę, który był raczej przeciwnikiem budowy rurociągu i zalecił szukanie alternatywnej trasy, zastąpił Donald Trump, który nie zwlekając długo podpisał dekret o wznowieniu projektu i wydał na ten temat oświadczenie.
Trump pisze w nim, że ,,rurociąg służy narodowemu interesowi" i podkreśla, że ukończenie konstrukcji pozwoliłoby na transfer ponad 50 tysięcy baryłek ropy dziennie, po czym dodaje, że konstrukcja jest już gotowa w 90%, pozostaje jedynie ukończenie niewielkiej części. Decyzja obecnego prezydenta nie jest jednak jeszcze wystarczająca, bo za wznowieniem musiałyby pójść skomplikowane procedury między agencjami rządowymi a także decyzje sądu, ale daje zielone światło na wznowienie rozmów i daje solidne wsparcie ,,z góry".
Stanowisko Prezydenta oczywiście ucieszyło branżę paliwową. Wstrzymanie prac każdego dnia kosztuje wykonawcę projektu Energy Transfer Partners (NYSE: ETP) ponad 2 miliony dolarów. Donald Trump, który już w kampanii podkreślał, że jeśli zostanie prezydentem, poprze dalsze prace nad rurociągiem, powoli realizuje swoje obietnice i udowadnia, że jego współpraca z dużymi korporacjami może być udana.
Druga strona oczywiście nie ma powodów do zadowolenia. Siuksowie już wydali oświadczenie, że będą walczyć z decyzją, zaznaczając, że przez decyzje Trumpa protesty jedynie znowu się zaostrzą. Według przedstawiciela plemienia, decyzja podjęta była bez udziału samych Indian i zagraża rezerwatowi.
Ważnym elementem układanki jest obietnica Donalda Trumpa o przywracaniu pracy do Stanów Zjednoczonych, co jest jedną z motywacji prezydenckiego dekretu. Jak jednak zaznaczają niektórzy przeciwnicy decyzji (na przykład Greenpeace), rurociągi już po budowie nie wymagają zbyt dużej liczby pracowników.
Co więcej, swoim dekretem Donald Trump poparł nie tylko rurociąg Dakota Access, ale także inny, Keystone XL. Zakłada on trasę o długości prawie 2 tysiące kilometrów, od Teksasu do Kanady, pozwalającą na transport ponad 830 tysięcy baryłek ropy dziennie. Tutaj również pojawiły się protesty, głównie ze środowisk dbających o środowisko, obawiających się katastrofy ekologicznej i wylewu ropy. Keystone XL jest kluczowy dla USA, bo oznaczałby mniejszą zależność od Bliskiego Wschodu jeśli chodzi o ropę. Zarobiłaby także prywatna firma TransCanada (NASDAQ:TRP), wykonawca projektu. Co ważne także dla Trumpa, szacuje się, że budowa wymagałaby utworzenia około 28 tysięcy miejsc pracy.
Obie sprawy łączy radykalnie inna postawa dwóch administracji: Baracka Obamy i Donalda Trumpa. Można też zauważyć, że oba rurociągi i protesty co do ich budowy stały się symboliczną dyskusją nad przyszłością energetyczną Stanów Zjednoczonych. Za sprawą nowego prezydenta, bliższa wygranej jest koncepcja klasyczna - opierająca się na ropie, nawet jeśli czasem ucierpi środowisko naturalne albo rezerwaty Indian.